Zacząłem sobie przypominać, jak radzili sobie Indianie w czasie wędrówek
opisywani przez mojego ulubionego autora powieści przygodowych, Karola Maya.
Przeczytałem tych książek bardzo dużo w moich szczęśliwych latach w domu rodzinnym w
Niemenczynie. Indianie, aby wydostać się z lasu, szli brzegami strumyków, których w
górzystym terenie jest wiele, te strumyki łączyły się i wpadały do większych potoków, a na
końcu do rzeki. Idąc brzegiem rzeki najłatwiej trafić na jakieś osiedle. Tak rozmyślając leżeliśmy
w tym naszym szałasiku, a obok nas toczyło się normalne leśne życie, słychać było jakieś
pomruki, trzepot skrzydeł siedzących na drzewach dużych głuszców, tupot jeleni syberyjskich
przebiegających gdzieś niedaleko. Nie baliśmy się niedźwiedzi, natomiast bardzo baliśmy się,
że już nigdy nie wyjdziemy z tej tajgi. To była chyba najdłuższa noc w moim życiu.
Gdy tylko zaczęło świtać, wstaliśmy z postanowieniem, że wypróbujemy metodę
Indian na wyjście z tego koszmaru i będziemy iść dalej z biegiem pierwszego napotkanego
strumyka. Po przejściu paru kilometrów natknęliśmy się na dość duży strumyk spływający z
gór. Szliśmy z jego biegiem wśród głębokich zarośli i powalonych przez wiatr drzew,
Wypatrywaliśmy po drodze resztek porzeczek i malin na krzakach, bo głód nam mocno
dokuczał, Po pewnym czasie nasz strumyk połączył się z drugim płynącym z innego kierunku.
Konsekwentnie szliśmy z biegiem strumienia. Idąc usłyszeliśmy narastający monotonny szum
i po pewnym czasie zobaczyliśmy nie jakis tam potok, ale dosyć szeroką górską rzeczkę płynącą
wśród kamieni. Usiedliśmy na brzeg, aby odpocząć przed dalsza przed dalszą wędrówką. Nie
było innego wyjścia, musieliśmy iść wzdłuż rzeki tak długo, na ile starczy nam sił. Słyszałem nie
raz jak myśliwi opowiadali, że oni często polowali w pobliżu rzeki. Istniało więc
prawdopodobieństwo, że uda nam się spotkać jakichś ludzi albo dojść do jakiegoś osiedla.
Natrafiliśmy nawet na na chatkę myśliwską, ale nic w niej nie było, Wyglądała, jakby miała sto
lat. Nasunęła nam się myśl, że skoro jest tu chatka, to być może tą drogą wędrują myśliwi.
Zaczęliśmy rozglądać się za śladami pozostawionymi przez ludzi. Ten pomysł nasunął mi znowu
mój ulubiony pisarz, który opisywał wędrówki tropiących Indian w swoich pieknych książkach
dla młodzieży. Zaczęliśmy badac wszystkie ścieżki prowadzące do chatki w nadziei, że może
którąś zaprowadzi nas jakiegoś osiedla. Dużo było ścieżek wydeptanych przez zwierzęta. Drogą
eliminacji wytypowaliśmy takie, gdzie były ślady butów lub końskich kopyt. Zajęło nam to dużo
czasu, ale nie mieliśmy innego wyboru. Każda pomyłka mogła być dla nas ostatnią. Wybraliśmy
ścieżkę, która wydawała się być najczęściej uczęszczaną, ale mimo to wielokrotnie ją
gubiliśmy, Ścieżka rozgałęziała się i nie wiedzieliśmy, którą odnogą dalej podążać. Zdarzało
nam się wracać do rozwidlenia i szukać innej ściężki. Było to bardzo przygnębiające.
Świadomość, że możemy nie znaleźć właściwej drogi i zostać w tajdze na zawsze dodawała
nam sił, Wędrówka trwała cały dzień i nie było żadnych widocznych śladów ludzkiej obecności.
Zaczynało się ściemniać i trzeba było pomyśleć o przygotowaniu nastepnego noclegu.
Podobnie jak poprzedniego dnia zbudowaliśmy szałas i nacieliśmy dużo gałęzi na posłanie. Na
szczęście tutaj ich nie brakowało. Skrajnie wyczerpani położyliśmy się, żby chociaż trochę
odpocząć. Zjedliśmy resztę orzechów. Nic innego w tajdze o tej porze roku nie można było
znaleźć. Noc mieliśmy nieprzespaną. Było bardzo zimno. Wstawialiśmy kilka razy, żeby się
gimnastykować i pobiegac. Rano wstaliśmy skoro świt. nie było sensu leżęć. Żeby się ratowac,
krzysztof.styczynski
(krzysztof.styczynski)
#1