Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

trzeba było ruszyć dalszą drogę.wytyczonym szlakiem. Jak Indianie wypatrywaliśmy śladów
końskich kopyt. Najgorzej było, kiedy scieżka rozgałęziała się i trzeba było wybierać właściwą.
To zabierało nam najwięcej czasu. Tak szliśmy przez tajgę parę godzin resztkami sił, aż w końcu
usłyszeliśmy w oddali rżenie koni. Był to najwspanialszy głos, jaki kiedykolwiek słyszałem.
Zwiastował ratunek dla nas i dodał sił, aby przyspieszyć kroku. Po pewnym czasie poczuliśmy
również zapach dymu z ogniska i zobaczyliśmy siedzących przy ognisku kilku myśliwych a obok
pasące się konie.
Myśliwi, którzy nas zobaczyli, nie mogli uwierzyć, że my trzy dni błądziliśmy w tajdze
i że udało nam się wyjść cało. Było to rzeczywiście nieprawdopodobne i nie wiadomo, co nam
bardziej pomogło, czy modlitwy naszych strapionych matek, czy Karol May, czy może zwykły
przypadek, w co najmniej wierzę. Myśliwi bardzo serdecznie się nami zaopiekowali, napoili i
dali trochę jedzenia, niewiele, żebyśmy się nie rozchorowali. Przy ognisku, po krótkim
wypoczynku zaczęli wypytywać, skąd jesteśmy i co tu robiliśmy, musieliśmy im dokładnie
opowiedzieć, jak udało nam się znaleźć drogę i przeżyć.
Okazało się, że nasz posiołek jest oddalony od tego miejsca, w którym byliśmy, o
jakieś 40 kilometrów, czyli całą tę drogę przeszliśmy przez tajgę. Myśliwi pomogli nam również
dostać się do naszego osiedla, pożyczyli nam konie, a jeden z nich przyprowadził nas do
domów. Radości oczywiście nie było końca, niektórzy już stracili nadzieję, że się odnajdziemy.
Kiedy nie wróciliśmy pierwszego dnia na noc, nasze matki poszły do naczelnika z prośbą o
wysłanie ludzi na poszukiwanie nas, naczelnik powiedział, że to jest bardzo trudne, a
znalezienie kogoś w tajdze beznadziejne, po prostu tajga jest ogromna i jeżeli ktoś w niej
zabłądzi, jesienią czy zimą, to pozostaje tam na zawsze. Na usilne nalegania naszych matek
wreszcie powiedział, że wyśle kilku myśliwych. Poszukiwanie wyglądało w ten sposób, że kilku
ludzi poszło na skraj tajgi, trochę postrzelali, wypili pół litra alkoholu i wrócili do domów.


****

Tak wyglądało w dużym skrócie moje szczęśliwe dzieciństwo w domu w
Niemenczynie, przerwane wywózką na Syberię, i moja wczesna młodość na Syberii.
Opowiedziałem to z punktu widzenia najpierw dwunastoletniego chłopca, a następnie
dorastającego młodziana, który świat postrzega takim, jaki jest, nie analizuje przyczyn
wydarzeń.
Gdyby to wszystko, co się stało, opowiadała moja zmarła matka, nasze losy
przedstawiałaby w zupełnie innym świetle, ogromnej niesprawiedliwości, niezawinionej,
olbrzymiej krzywdy wyrządzonej całej naszej rodzinie. Bo jak tłumaczyć zabranie całego
naszego dobytku i wywiezienie nas do pracy na Syberii jako wrogów ludu, jak wytłumaczyć
wywiezienie osiemnastoletniej dziewczyny, zdającej ostatnie egzaminy maturalne, do ciężkiej
pracy w charakterze drwala, jak wytłumaczyć wywiezienie dzieci małoletnich?
Trudno sobie wyobrazić, co przeżywała moja matka, kiedy bezradnie patrzyła na
swoje dzieci tak ciężko pracujące i cierpiące niedostatek.

Free download pdf