Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

Mróz (autor: Tadeusz Styczyński)


Tadeusz Styczyński


Najpierw osadzono w więzieniu mojego starszego brata Ryszarda, wroga Związku
Radzieckiego, licealisty wileńskiego gimnazjum, a następnie pewnej majowej nocy oddział
wojska sowieckiego otoczył dom rodziców i po włamaniu się do środka – matka drzwi nie
otworzyła wiedząc, co się święci – odczytali jakiś wyrok bez sądu o przesiedleniu całej rodziny
gdzieś do Krasnojarskiego Kraju na czas nieokreślony. Jak odczytali, tak zrobili. Po 3 tygodniach
jazdy towarowym pociągiem (i tak lepiej, niż kiedyś kibitką czy na własnych nogach), a potem
ciągnikiem z przyczepą wylądowaliśmy w głębi tajgi, gdzie władze radzieckie „zaoferowały”
pracę przy wyrębie lasu. Oferta ta była nie do odrzucenia – pilnował tego komendant ze
środkami przymusu, zresztą bez pracy czekałaby wszystkich śmierć głodowa. Wyobrażam
sobie, że kiedyś tak musiał wyglądać ustrój niewolniczy. Po przywiezieniu tu w 1948 r. okazało
się, że nie byliśmy w tym miejscu pierwszymi Polakami. W pobliżu był rozległy cmentarz z
polskimi grobami; wszyscy tam pochowani dorośli i dzieci zmarli zimą 1940 roku. Przy wejściu
na cmentarz na wysokiej sośnie była umocowana drewniana tabliczka z wyrzeźbionym
napisem „Tu leży powiat Stanisławowski”.
Nie będę opisywał pierwszych lat, które były heroiczną walką o przetrwanie. Walkę
wygraliśmy dzięki wysiłkom rodziców i starszego rodzeństwa. Ja miałem 9 lat i skończone 3
klasy polskiej szkoły podstawowej w m. Niemenczyn koło Wilna, gdzie wcześniej mieszkaliśmy.
Wykształcenie by wystarczyło do pracy, ale wiek mnie dyskwalifikował. Na miejscu była 4-
letnia szkoła podstawowa, którą prowadziła pewna Greczynka, do której mówiło się „Maria
Jewgieniewna”. Była ona wykładowcą wszystkich przedmiotów i dyrektorem szkoły
jednocześnie. Nie miała łatwego zadania, ale robiła, co mogła. Mankamentem było tylko to,
że w mojej ocenie była nadmiernie wrażliwa na punkcie godności osobistej. Pewnego razu
wydało się jej, że kilku uczniów, ze mną włącznie, obraziło ją, więc zażądała przeprosin – do
dziś nie wiem, za co. Pozostali też nie wiedzieli, ale mając alternatywę siedzenia po lekcjach,
dopóki nie przeproszą, w końcu zdecydowali się na to. Ja byłem zbyt uparty i siedziałem do
wieczora. Zaniepokojona, że nie wracam do domu, matka przyszła do szkoły, zorientowała się
w sytuacji, zwymyślała nauczycielkę, że przetrzymuje dzieci w szkole do późnego wieczora i
zabrała mnie do domu. Szczęśliwie ten incydent nie wpłynął później na moją promocję do
następnej klasy. Dalsza edukacja jednak stanęła pod znakiem zapytania, ponieważ kolejna
szkoła tzw. „niepełna średnia” znajdowała się w innej miejscowości, do której „
specprzesiedleńcy”, czyli my, nie mieli prawa się przemieszczać. Zrobiono jednak wyjątek dla
nieletnich, więc matka za zgodą komendanta poszła ze mną do tej miejscowości i wyszukała
kwaterę na pobyt, bo miejscowość ta była zbyt oddalona, aby chodzić codziennie do szkoły,
zwłaszcza w warunkach syberyjskiej zimy.
Drewniany parterowy domek, w którym miałem zamieszkać, zajmowała
trzypokoleniowa rosyjska rodzina. Do domu prowadziło kilka schodków. Wchodziło się
najpierw do przedsionka, w którym znajdowała się beczka z wodą, przy której był kubek do

Free download pdf