czerpania wody. Tu zaspokajało się pragnienie. Wodę przynosiło się na koromysłach (przyrząd
na 2 wiadra zakładany na plecy) z pobliskiej rzeczki. Za przedsionkiem wchodziło się do
jedynego, ale za to dużego pokoju z wnęką kuchenną, w której znajdował się wielki ruski piec.
Z jednej strony po nagrzaniu wkładało się do niego żeliwne garnki ze strawą, zazwyczaj z
ziemniakami. Z drugiej strony piec kończył się jakieś 1,2 metra przed sufitem, był zaścielony
starym kożuchem i to było główne miejsce przebywania i spania babci, czyli matki gospodarza.
Jej mąż, starzec z brodą do pasa, spał w pokoju w łóżku, z którego nie wstawał. Obie nogi miał
sparaliżowane, nie kontrolował pęcherza moczowego ani odbytu. Zdając sobie sprawę jakim
ciężarem jest dla rodziny, modlił się często o szybką śmierć. Modlitwa ta miała być wysłuchana
dopiero po 1 roku. W pokoju było jeszcze jedno łóżko małżeńskie gospodarza z żoną, obok
którego stała kołyska syna, który kończył już okres niemowlęctwa. Drugi syn, trochę młodszy
ode mnie, miał miejsce do spania w tym samym pokoju na szerokiej drewnianej ławie, która
była dostatecznie długa, aby pomieścić także i mnie. W ten sposób jeden pokój był sypialnią
dla siedmiu osób, pokojem stołowym, pokojem do odrabiania lekcji, niańczenia niemowlaka i
zabiegów pielęgnacyjno-higienicznych u chorego nieszczęśnika, którego mi było bardzo żal.
Zastanawiając się, dlaczego w dość ciasnym domku gospodarz zgodził się przyjąć
jeszcze i mnie, doszedłem do wniosku, że musiał bardzo potrzebować pieniędzy. Swoją
sześcioosobową rodzinę utrzymywał z uprawiania kawałka ziemi za domem, gdzie sadził
ziemniaki, trochę kapusty i cebuli, co łącznie z mlekiem od krowy, którą hodował, nie
pozwalało umrzeć z głodu. Potrzebował jednak trochę pieniędzy na chleb, sól i inne niezbędne
rzeczy. Choć nie był to łatwy pobyt, dobrze wspominam tę rodzinę. Byłem życzliwie
traktowany. Kiedyś złapałem grypę lub ostre przeziębienie z wysoką gorączką. Tego samego
dnia zaniepokojony gospodarz przygotował osobiście lekarstwo: zrobił pół szklanki gorącej
herbaty, dolał do pełna wódki i kazał wypić, co też niezwłocznie uczyniłem. Kuracja okazała się
nadzwyczaj skuteczna. Była ona praktykowana na różne choroby, bowiem prawdziwych
lekarzy nie było. Mieszkańcy byli tam odporni na choroby, moim zdaniem dzięki selekcji
naturalnej, a może też dzięki właściwościom przyrodniczym surowego klimatu. Zwyczajowo
jeden raz w tygodniu korzystało się z małej łaźni, która znajdowała się za domkiem. Była ona
zaopatrzona jak fińska sauna. Po wypoceniu i umyciu się wylewało na siebie kubeł zimnej wody
i robiło przebieżkę do domu na mroźnym powietrzu, specjalnie bez ciepłego ubrania. Potrzeby
fizjologiczne załatwiało się na dworze. Nie było obawy, że ktoś może wdepnąć i ubrudzić się,
gdyż wszystko natychmiast zamarzało, a śnieg przykrywał – było czysto i biało. Nie wiem jak
było na wiosnę, pewnie traktowano to jak obornik w polu. Ja wtedy, po zaliczeniu zajęć
szkolnych, maszerowałem do domu. Nie czekały mnie jednak beztroskie wakacje.
Wiosna i lato to ważny okres inwestowania w żywność, aby nie głodować zimą.
Trzeba było solidarnej pracy całej rodziny, aby sprostać temu zadaniu. Tym bardziej, że ojciec
i starsze rodzeństwo byli i tak już obciążeni pracą przy wyrębie lasu. Należało się śpieszyć z
sadzeniem ziemniaków, bo ciepłe lato jest tam krótkie. Ziemniaki i mleko były podstawą
wyżywienia. Ale żeby mieć mleko, trzeba było na długą syberyjską zimę nakosić, wysuszyć i
zebrać w stogi bardzo dużo siana dla krowy, która to została nabyta na wymianę za rzeczy
przywiezione z Wileńszczyzny, głównie ciepłe futro mamy. Każda para rąk była wówczas
krzysztof.styczynski
(krzysztof.styczynski)
#1