Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

nienawidziliśmy i jednocześnie baliśmy się ich. Baliśmy się NKWD, baliśmy się wywózek, Syberii
i więzienia, natomiast Litwinów nie, nawet nie wiem czy uważaliśmy ich za wrogów, bo to byli
swoi. Ci swoi robili nam również sporo krzywd. Próbowali nawet na wzór Sowietów przesiedlać
ludzi, ale nie mieli gdzie - najdalej 50-100 km od miejsca zamieszkania, bo Litwa to przecież
mały kraj. Pozamykali wiele szkół polskich, wszędzie wprowadzili język litewski.
W naszej szkole w Niemenczynie zwolniono również wszystkich polskich
nauczycieli. Przed odejściem wychowawcy próbowali nam wytłumaczyć, że jest wojna, że
trzeba się uczyć niezależnie od narodowości nauczycieli i trzeba pamiętać, że jesteśmy
Polakami i uczyć się języka polskiego w domu, a wojna szybko skończy się i znowu będą polskie
szkoły. Wszyscy płakaliśmy żegnając naszych nauczycieli, zabierano nam na siłę naszych i
chciano przysłać „kłausików” (tak nazywano Litwinów, od słowa kłausik - słuchaj). Wstąpił w
nas duch bojowy, zaczęliśmy krzyczeć, że nie pozwolimy, będziemy strajkować. Po wyjściu
nauczycieli w ramach buntu z ławek poleciały kałamarze z atramentem na ścianę.
Zdemolowaliśmy klasy nie do poznania i przestaliśmy chodzić do szkoły. Litwini odnieśli się do
tego bardzo delikatnie, nie chcieli być okupantami w stosunku do młodzieży, która miała być
zlitwinizowana.
Po tygodniu policja litewska zaczęła chodzić po domach strasząc rodziców, że jeżeli
dzieci nie pójdą do szkoły, to rodzice będą mieli kłopoty. Zaczęliśmy więc chodzić, ale nie do
szkoły, a na wagary. Po kilku interwencjach policji i namowach rodziców, a także z własnej
ciekawości, stopniowo coraz więcej nas przychodziło na lekcje. W międzyczasie szkołę
odnowiono, po naszej „demolce” nie było śladu. Całe grono nauczycieli, włącznie z
dyrektorem, było nowe. Wszyscy przyjezdni, większość z przedwojennej Litwy. Wszyscy lepiej
lub gorzej mówili po polsku. W programie nauczania język polski był wyeliminowany,
natomiast wprowadzono język litewski jako wykładowy.
Trzeba przyznać, że niektórzy z nowych nauczycieli byli bardzo sympatyczni i
cierpliwi. Z zemsty za wyrzucenie naszych wychowawców robiliśmy im różne psoty, za które
mogli nas karać tylko zbiorowo, bo nigdy sprawcy nie znaleźli – byliśmy solidarni. Ulubionym
kawałem było polowanie na młode nauczycielki, które podczas przerwy dyżurowały na
korytarzu. Robiliśmy żywy sznur, trzymając się za ręce, biegliśmy po korytarzu i zakręcaliśmy
wokół nauczycielki. Szybkość ostatnich w sznurze była tak duża, że zbijało z nóg i nauczycielkę,
i dzieciarnię. Wszyscy padali przytłaczając ją do ziemi. Groziło to nam w najgorszym przypadku
zostawieniem po lekcjach, a często uchodziło na sucho, bo nie zawsze nauczycielki skarżyły do
dyrektora, którego nie lubiliśmy. Przysłany nauczyciel geografii był bardzo śmieszny: niski, z
dużym brzuszkiem, a do tego łysy z odstającymi uszami, zresztą był bardzo poczciwy, nigdy nie
skarżył na nas, choć nasze kawały nie były niewinne. Wbijaliśmy na przykład szpilki od spodu
krzesła, smarowaliśmy tłuszczem tablicę, rozlewaliśmy atrament na biurko lub na krzesło –
wszystko w ramach buntu. Bardzo rzadko interweniowała w szkole policja. W jednym tylko
przypadku zesłano matkę ucznia, pan Kaciniel, na „zsyłkę” – na Żmudź, ok. 100 kilometrów od
miejsca zamieszkania, za ostre wystąpienie na zebraniu rodzicielskim, w którym żądała, aby
dzieci mówiły pacierz w szkole w języku polskim, a nie litewskim. Z tzw. zsyłki mogła co

Free download pdf