przypomniała mi się opowiadana przez matkę postać pradziadka – powstańca z 1863 roku,
który z Syberii nie wrócił, nie wiadomo jak zginął. Wyobrażałem sobie sceny pogrzebu dzieci
ze Stanisławowa w głęboko przemarzniętej ziemi. Wkrótce przestałem myśleć.
Odpoczywałem, było mi coraz lepiej, nie czułem mrozu. Przymknąłem powieki. Widziałem
przed oczami wirujące płatki śniegu, jakieś nierealne sceny, jak z baśni Andersena, nie czułem
zmęczenia, nic.
Nie wiem ile czasu to trwało, pewnie niedługo. Nagle wstrząsnęły mną silne
dreszcze. Wyglądałem jak pies, który mocno się otrząsa, kiedy wychodzi z wody. Poczułem
wewnętrzne ciepło, wróciła realna ocena sytuacji. Ruszyłem znowu. Byłem już tylko kilka
kilometrów od domu. Wkrótce jednak okazało się, że to i tak za daleko jak na moją kondycję
fizyczną w tym momencie. Zmęczenie narastało szybciej, niż poprzednio. Byłem cały
odrętwiały, ogarniała mnie senność, coraz trudniej było utrzymać równowagę i choć udało mi
się znacząco zbliżyć do osiedla, musiałem jeszcze raz odpocząć. Usiadłem pod drzewem, nie
miałem poczucia czasu, wydawało mi się, że szybko znalazłem się w jakimś innym, nieznanym
mi świecie, który intrygował i wciągał. Nie miałem tu żadnych przykrych cielesnych doznań:
mrozu, głodu, zmęczenia – ciało jakby nie istniało. Były za to kolorowe wizje, jakieś wirujące
postacie jak na balu maskowym, łagodna przyciszona muzyka, niemal błogostan. Byłem
rozczarowany, kiedy wyrwał mnie z tego stanu gwałtowny wstrząs. To już nie były dreszcze, to
były silne drgawki jak w ciężkim napadzie padaczkowym, które nie trwały długo.
Uświadomiłem wtedy sobie dobitnie, że siedzę półsztywny i zamarzam na mrozie (tego dnia
odnotowano -57 stopni C), chociaż mam już tak blisko do domu. Zebrałem resztę sił, wiedząc,
że nie mogę już sobie pozwolić na odpoczynek, jeżeli mam wrócić do domu. Pokazały się
wreszcie pierwsze domki. Rąk nie czułem. Nogą zastukałem do drzwi. W domu była tylko
matka. W jej przestraszonych oczach widziałem, że z trudem rozpoznaje przybyłą śnieżną
zjawę, całkowicie wyczerpaną, oszronioną, niezdolną do rozebrania się. Próbowała rozgrzać
dłonie. Nie chciałem jeść, pić, tylko jak najszybciej położyć się do łóżka. Spałem całą dobę.
Zbudzony wstałem z wilczym apetytem, bez trwałych odmrożeń, ale z bagażem nowych
doświadczeń, przydatnych na dalsze 2 lata zesłania, które były jeszcze przede mną.
We wspomnieniach tej wędrówki pozostał mi tylko lekki żal nie do końca przeżytych
wrażeń, ulotnych wizji jakby z innego intrygującego świata. Spodziewam się jednak, że kiedyś,
pewnie w innych okolicznościach, może to jeszcze powrócić, kiedyś – na samym końcu.
krzysztof.styczynski
(krzysztof.styczynski)
#1