których używało się jako ściółki dla krów i świń, oraz słomę, która po rozdrobnieniu na
sieczkarni służyła jako karma dla bydła zimą. W lipcu 1944 roku Wileńszczyzna z powrotem
trafiła pod okupację sowiecką. Zapanował terror. Po rozbrojeniu oddziałów AK walczących o
wyzwolenie Wilna i ich deportacji w głąb Rosji, NKWD przeczesywała okoliczne miejscowości
w poszukiwaniu nielicznych pozostałych ukrywających się akowców, którym udało umknąć się
z obławy. W puszczańskich lasach powstawały nowe oddziały partyzanckie, zaciekle ścigane
przez NKWD i pomocnicze grupy istriebitieli (niszczycieli). Sowieci, traktując ludność
Wileńszczyzny przyłączonej do ZSRR jak swoich obywateli, zarządzili masowy pobór do Armii
Czerwonej. Z naszej rodziny najbardziej zagrożony mobilizacją był Wojtek, który miał wtedy 19
lat. Kilkukrotnie próbowano dostarczyć mu powołanie do wojska, ale brat umiejętnie unikał
spotkania z urzędnikami. Ukrywał się przed mobilizacją, niestety nie trwało to długo. Pewnego
dnia, gdy przyszedł do domu na obiad, przyszło dwóch enkawudzistów z kartą mobilizacyjną i
zabrali brata. Rodzicom powiedzieli, że powinni być dumni, ze ich syn będzie służył w Armii
Czerwonej i będzie zdobywał Berlin. Wojtek został przymusowo wcielony do Armii Czerwonej.
Gdyby się nie ukrywał się przed mobilizacją, to prawdopodobnie miałby przydział do armii
Berlinga.
Brat, jak i reszta rodzeństwa, był wychowywany w duchu patriotycznym na
przykładach z „Trylogii” Sienkiewicza i historii marszałka Piłsudskiego. Mieliśmy wpajane od
najmłodszych lat, że największymi wrogami Polaków są bolszewicy, a zaraz potem Niemcy.
Ironia losu sprawiła, że brat został żołnierzem znienawidzonej Armii Czerwonej. Enkawudziści
zaprowadzili brata do punktu poborowego w Niemenczynie. Stanął w długim ogonku rekrutów
oczekujących na badanie przez lekarską komisję poborową. Wszyscy rekruci byli nadzy.
Badanie trwało to bardzo krótko i polegało na odpowiedzeniu na pytanie o nazwisko, imię,
imię ojca i rok urodzenia, pokazaniu rąk, wykonaniu przysiadu i złożeniu odcisku kciuka na
jakimś dokumencie. Potem padało sakramentalne „Zdrów, ubierać się”.
Było bardzo duże zapotrzebowanie na nowych żołnierzy. Wszyscy rekruci ocenieni
zostali jako zdrowi i zdolni od walki. Następnie tych chłopaków zawieziono na dworzec w
Bezdanach, tam umieszczono ich w wagonach towarowych i pociąg powiózł ich na wschód.
Miejscem docelowym była miejscowość Siemiełowo na południowy zachód od Smoleńska.
Tam znajdował się punkt szkoleń rekrutów, zarządzony na okres letni. Kwaterowano ich w
namiotach.
Na apelu rekrutów poinformowano, że wstępne szkolenie będzie trwało około
dwóch miesięcy. Po tym czasie skierowani zostaną do strefy przyfrontowej na terenie Polski,
gdzie ostatecznie zakończą szkolenie i złożą przysięgę. Później wysłani zostaną na front lub do
walki ze zbrojnym podziemiem. Pierwsze noce rekruci przespali na pryczach wypełnionych
słomą. Bladym świtem zarządzano pobudkę i mycie w zimnej wodzie czerpanej z koryt do
pojenia bydła. Szkolenie rekrutów polegało na nauce musztry, wpajaniu dyscypliny i bardzo
powierzchownym zapoznaniu się bronią. Rekruci uczeni byli przez kadrę sowiecką według
regulaminu Armii Czerwonej. Kadrę obozu stanowili sowieccy oficerowie i podoficerowie
wycofani z linii frontu po odniesieniu ran. Funkcje komendanta obozu pełnił obwieszony
medalami i mocno kulejący kapitan gwardii.
krzysztof.styczynski
(krzysztof.styczynski)
#1