powiedział, że teraz nie może o tym mówić. Nawet najbliżsi nasi krewni nie wiedzieli, że nasz
brat jest w domu, a nie w Armii Czerwonej. Ojciec postanowił sporządzić kryjówkę dla Wojtka,
ponieważ o każdej porze dnia żandarmeria wojskowa mogła przeprowadzić rewizję w naszym
domu. Pod podłogą w wykopał niedużą piwniczkę o wymiarach 1,5 x 1,5 x 1,5 m. Była ona
usytuowana pod piecem kaflowym. Wejście do piwniczki było zamaskowane blachą
zamocowaną do pokrywy. Blacha sprawiała wrażenie, że służy do zabezpieczenia podłogi
przed wypadającym gorącym węglem z pieca. Brat w ciągu dnia siedział w piwniczce,
natomiast w nocy wychodził i szedł na spacer do budynków gospodarczych lub do dużego
ogrodu. Rodzice ciągle jeszcze mieli nadzieję, że wojsko polskie wróci na Wileńszczyznę.
Niestety ich oczekiwania pomimo upływu czasu nie spełniały się. Wojtek zaczął podupadać na
zdrowiu. Nic dziwnego – jak długo można prowadzić taki tryb życia? W tak uciążliwych
warunkach brat przeżył do wiosny.
Rodzina miała wielki problem, w jaki sposób rozwiązać zaistniałą sytuację. Gdyby
brat się ujawnił, to najłagodniejszy wyrok to byłoby wieloletnie więzienie, a bardziej
prawdopodobny był sąd wojenny i wyrok śmierci. Ucieczka do lasu do oddziałów
partyzanckich też nie wchodziła w rachubę ze względu na zły stan zdrowia Wojtka. Rodzice nie
mieli pomysłu, jak pomóc synowi. Pomoc przyszła tak niespodziewanie i dziwnie, że trudno to
w racjonalny sposób wytłumaczyć. Pewnego letniego dnia matka wracała pieszo z Wilna do
Niemenczyna. Szła leśną drogą z ciężkim tobołkiem na plecach. Niosła kupione na targu w
Wilnie różne produkty, które później w Niemenczynie zamierzała sprzedać z zyskiem. Była
bardzo zmęczona i zrozpaczona beznadziejnym losem ukrywającego się syna. Postanowiła
odpocząć, usiadła obok drogi na suchej trawie i oparła plecy o swój worek z zakupami. Pełna
smutku nie mogła powstrzymać się od łez. Nagle zobaczyła, i nie wiedziała, czy to jawa czy też
może sen, że stoi przed nią starszy mężczyzna z siwą brodą i wąsem. Czarne duże oczy patrzyły
na matkę jakoś dziwnie. Ubrany był na czarno, na ręku matka zauważyła duży drewniany
różaniec. Powiedział:
- Nie bój się mnie, matko, ja tobie pomogę. Dlaczego płaczesz?
Mama opowiedziała mu o swojej trudnej sytuacji i ukrywającym się synu. On
spokojnie wysłuchał i spytał, ile ma dzieci, jakie mają imiona i w jakim są wieku. Po krótkim
namyśle powiedział: - Matko, tę sprawę trzeba rozwiązać w następujący sposób: ukrywający się syn musi
repatriować się do Polski na dokumentach młodszego brata. W dokumentach należy zmienić
tylko daty urodzenia.
Nagle postać ta zniknęła. Matka rozglądała się dokoła, ale nikogo nie było. Wstała,
wołała, ale nikt się nie odezwał. Nie mogła się nadziwić, co to było, bo przecież pamiętała
dobrze tego mężczyznę, jak wyglądał i o czym rozmawiali. Przede wszystkim pamiętała, że
powiedział, w jaki sposób można ocalić syna przed więzieniem, a może i śmiercią. Matka
poczuła się jakoś dziwnie lekko. Uświadomiła sobie, że to jest najprostszy i jedyny sposób, żeby
ocalić Wojtka. Brzemię plecaka już tak jej nie ciążyło. Bardzo zadowolona wracała do domu,
ciągle wspominając to dziwne zdarzenie oraz to, że postać mężczyzny była łudząco podobna
do włoskiego zakonnika Ojca Pio.