Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

Okupacja niemiec ka..................................................................................................................


Wiosną 1941 roku znowu zaczęto mówić o przygotowaniu transportów do wywózki
ludzi na Syberię. Uprzedzono nas, że znajdujemy się na liście przeznaczonych na zsyłkę. Zaczęły
się niespokojne noce. Ojciec często zrywał się z łóżka i nasłuchiwał, czy warkot ciężarówek na
szosie nie zbliża się do nas, jak ucichło, to dopiero wtedy kładł się do łóżka i tak powtarzało się
prawie co noc. Matka szykowała suchary z chleba i prowiant, który można byłoby z sobą wziąć.
Przygotowywaliśmy się, że lada noc mogą nas zabrać. Z opowiadań wiedzieliśmy, że nigdy w
dzień nie zabierają z domu. Robią to w nocy wchodząc do domów jak bandyci, najczęściej
wyłamując drzwi i krzycząc:
Sobierajtis’ s wieszczami polskije pany – burżuje pojeditie na Sybir podochnut’,
bystro! Bystro! Sobierajties’! Czerez poł czasa wsie na dworie!

Tak wypędzali przestraszonych, wyrwanych ze snu ludzi, którzy nie mieli ani czasu
ani głowy do zabrania potrzebnych rzeczy, z naprędce zebranymi tobołkami ładowano ich do
samochodów ciężarowych, obstawionych krasnoarmiejcami uzbrojonych w sławetne
wintowki z nadzianym „sztykiem” i wieziono na zaciemnionych światłach do przygotowanych
na stacji kolejowej wagonów bydlęcych.
Dla rodziców był to czas straszny, tak jak w celi śmierci więzień czeka na wykonanie
wyroku, czeka, że w każdej chwili mogą przyjść po niego wysłańcy śmierci, tak oni czekali,
każdej nocy, że mogą usłyszeć łomot kolb do drzwi i krzyk; Atkroj! Sowieckaja Włast’ priszła.
My dzieci chyba nie bardzo rozumieliśmy, bo nie mieliśmy tego strachu, a rodzice
starali się, żeby nie przenosić na nas swego lęku. Cieszyliśmy się, że lekcje w szkole się
skończyły, że było już piękne lato, połowa czerwca i że życie takie ładne. Czwartą klasę
skończyłem jako jeden z najlepszych – z Lolkiem Orłowskim mieliśmy jednakowe oceny.
W niedzielę 22 czerwca wstaliśmy wcześnie, bo ciocia Zosia zaprosiła nas do siebie
na wieś, do Krywołowrzy, odległej od Niemenczyna jakieś 3 kilometry Poszliśmy tam pieszo,
Janka, Wojtek i ja. Rodzice z dwoma małymi braćmi zostali w domu. Wieś Krywołowrza leży
między rzeką Wilią i dużym lasem. Z miasteczka do wsi prowadziła polna droga wzdłuż rzeki i
pięknych kwitnących w tym czasie łąk. Obcięte z nowymi odrostami wierzby przy drodze i obok
niskie chaty ze strzechami słomianymi nadawały swojski obraz polskiej, biednej wsi. Idąc
drogą, zbieraliśmy polne kwiaty dla cioci, rzucaliśmy kamykami „kaczki” po wodzie, ciesząc się,
gdy kamyk po powierzchni rzeki zrobił więcej skoków. Zajęci sobą nie zauważyliśmy, kiedy
stanęliśmy przed chatą cioci.
Ciocia Ola witała nas już przy płocie. „Ojej! Dzieci Ludwisi przyszły, chodźcie,
chodźcie, zachodźcie do domu, pewnie głodne jesteście, Józiunia, gdzież ty się zapodział, leć
do kurnika po jajka, zaraz zrobię wam jajecznicy na słonince i mleka zimnego, Józiunia, a
przynieś też kankę z mlekiem ze źródełka, pewnie już ostudziło się”. Razem z ciocią
władowaliśmy się przez wysoki próg do izby. Chociaż to był czerwiec i słońce wysoko, to
promieni słonecznych przez małe okna nie wiele wpadało i w izbie był przyjemny chłodek. Tym
razem bardzo nam się śpieszyło pójść z wujem nad Wilię na ryby, więc szybko wypiliśmy mleko

Free download pdf