Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

i pędem pobiegliśmy nad rzekę. Cały dzień łapaliśmy na wędkę ryby, pływaliśmy z wujkiem
łódką po rzece, kąpaliśmy się, rozpierała nas radość, że już wakacje i jesteśmy na dwa miesiące
wolni od nauki. Nie zauważyliśmy, że wujo po rozmowie ze swoim bratem jakoś spochmurniał
i zatroskał się. Na obiedzie z urywków rozmowy zrozumieliśmy, że w nocy słyszano jakieś
wybuchy i mówią, że to Niemcy zaatakowali Ruskich i zaczęła się nowa wojna. Po obiedzie
wujo odprowadził nas do domu mówiąc, że lepiej będzie, jeżeli tam prędzej wrócimy.
Rodzice nasi już wiedzieli, że Niemcy tej nocy napadli na Sowietów i zaczęła się
wojna między dotychczasowymi sojusznikami. Wiadomość ta nikogo nie zmartwiła, wręcz
przeciwnie – cieszyliśmy się, i to dosyć głośno. Wieczorem przyszli sąsiedzi: Ludkowski, Pieczul,
Konstanty i długo deliberowali z rodzicami przy ćwiarteczce i zakąsce, co z tego może
wyniknąć. Fakt, że niespodziewane uderzenie zaskoczyło Sowietów, to może nie zdążą nas
wywieźć, a że dwaj wrogowie wykrwawią się między sobą, to i dobrze, łatwiej będzie Anglii i
Sikorskiemu walczyć z Niemcami. Trzeba jednak w nocy czuwać i w razie czego uciekać, aby
nie dać się wywieźć. Z informacji wiadomo było, że Ruscy w panice uciekają i lada dzień mogą
wejść Niemcy. Sąsiedzi po dłuższej naradzie przy kieliszku zdecydowali, że jakby się sytuacja
nie rozwinęła, to i tak, i tak zapasy żywnościowe trzeba uzupełnić. Raniutko trzeba stanąć w
kolejce do sklepów.
Obecny nasz domek był parterowy, drewniany, z dachem pokrytym mocno
podstarzałym gontem. Od ulicy duża weranda a w środku drzwi frontowe, białe,
zabezpieczone na noc dodatkowymi drzwiami zewnętrznymi. Z werandy schody prowadziły na
szeroką ścieżkę biegnącą aż do bramki wejściowej na ulicę Mickiewicza. Po obu stronach
zielone żywopłoty ze spirei oddzielały ścieżkę od trawników, na których okrągłe klomby były
pełne różnych kwiatów. Przed werandą wąska grzęda, z której zielona ściana „głupiego jasia”
wyrastała aż do dachu, a na dole maciejka, tytoń pachnący i ułany tworzyły pachnący
kobierzec. Za domem długi zagon ziemi przedzielony wzdłuż miedzami, na których rosły
krzewy i drzewka owocowe: porzeczki, agrest, wiśnie, jabłonie. Za trawnikiem od ulicy była
brama wjazdowa do naszego obejścia. Droga wjazdowa dzieliła naszą posesję na dwie części;
jedną z domem, piwnicą zewnętrzną, chlewem i częścią ogrodu, oraz drugą – z pozostałą
częścią ogrodu, studnią i domem letniskowym, który rodzice wykorzystywali jako
pomieszczenie gospodarcze. Ściany domu były oszalowane i pomalowane na kolor stalowy, na
którym odcinały się białe okna i ciemniejsze okiennice. Sypialnia dziecinna była od strony
wschodniej. Latem w pogodne dni budziły nas promienie słońca wdzierające się przez szczeliny
w okiennicach. Tworzyły jasne, wąskie smugi migoczące wraz z unoszącymi się cząstkami
powietrza. Razem z promieniami słonecznymi wlewającymi się do pokoju budziliśmy się ze snu
pełni radości życia, weseli i rozbrykani, ubieraliśmy się czym prędzej robiąc jeden drugiemu
różne psikusy. Bardzo lubiliśmy takie słoneczne poranki.
Ale tego poranka zbudziły nas nie tylko promienie słoneczne, o dziwo, mimo słońca,
bez żadnej chmury na niebie pioruny i grzmoty raz za razem rozdzierały powietrze.
Wypadliśmy prosto z łóżek z braćmi i siostrą na werandę, patrzymy na błękitne niebo, a tu nad
miasteczkiem przelatywało mnóstwo samolotów z czarnymi krzyżami i zrzucały duże butle,
które z jękiem spadały na ziemię i wybuchały jedna po drugiej – bomby. Wybuchy bomb

Free download pdf