Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

zegarków, zapalniczki, i różne narzędzia. Można było sobie pomajstrować, włączyć
bormaszynę i powiercić trochę otworów w listwie metalowej, naostrzyć nóż na toczydle,
porobić trochę haczyków z drutu, no i wybrać najładniejszy zegarek z paskiem lub z
bransoletką. Zawsze prosiłem dziadzię, żeby podarował mi zegarek na zawsze i za darmo, a on
solennie przyrzekał, że będę mógł go zabrać, tylko musi go najpierw naprawić i jakoś nigdy nie
miał czasu tego zrobić. W tym końcu domu była sypialnia dzieci. Wieczorem kładliśmy się do
łóżek i wtedy dopiero zaczynała się frajda. Alinka znała niezliczoną ilość bajek, wydaje mi się,
że ona je wymyślała na każdą okazję, a opowiadała tak zajmująco, że traktowałem je jak
prawdziwe zdarzenia. Przy bajkach śmiesznych śmieliśmy się do północy, przy strasznych
piszczeliśmy nakrywając głowy kocem, a w skrzaty to wierzyliśmy wszyscy, bo od czasu do
czasu przynosiły nam w nocy różne dobre rzeczy do butów. Rano znajdowaliśmy w butach albo
torebkę landrynek, albo wianuszek małych obwarzanek albo orzeszki. Te skrzaty były bardzo
zaprzyjaźnione z nami, tylko szkoda, że im nie wolno było nam się pokazywać.
Wcześnie rano musieliśmy wstawać, bo Alinka wyganiała krowy na pastwisko aż do
Paszkejć, jakieś 2 kilometry od domu. Ciocia przygotowywała nam jedzenie do torby, a my
szybko jedliśmy chleb z masłem zapijając ciepłym, świeżym mlekiem i nareszcie mogliśmy
wypędzać na paszę krowy. Najpierw wychodziła Krasula, potem Aksamitka, a potem reszta
stada. Krowy kierowały się z podwórka ścieżką do drogi, w czym ochoczo pomagał im pies
Kruczek - biegając od jednej do drugiej obszczekiwał i popędzał do wyjścia na wiejską drogę.
Dalej to już nie trzeba było ich pilnować, drogę doskonale znały. Szły szybko, śpiesząc się do
soczystej trawy na łące. My musieliśmy często nawet biec, żeby nadążyć za nimi. Na pastwisku
rozkładaliśmy koc, węzełki ze śniadaniem wieszaliśmy na gałęzi drzewa, żeby nam Kruczek nie
dobrał się do nich, a sami najpierw sprawdzaliśmy, co się zmieniło od wczoraj. Najpierw
musieliśmy obejrzeć gniazdo czajki, które znaleźliśmy na kępie niedaleko bajorka leśnego, były
tam złożone 4 kropkowane jaja. Pilnowała ich czajka, siedząc na nich. Była bardzo
niezadowolona, że podchodzimy do gniazda, podrywała się z kępy i latając nad naszymi
głowami starała się odpędzić nas od gniazda głośno kwiląc „czyi, czyi, czyi”, potem siadała na
dalszej kępie jak na gnieździe, kiedy podchodziliśmy bliżej, to odlatywała jeszcze dalej i znowu
siadała jak na gnieździe, ale jej metody znaliśmy dobrze i nie biegaliśmy za nią. Sprawdziliśmy,
czy nie ma jeszcze piskląt i daliśmy jej spokój. Czajka zadowolona, że już poszliśmy, spokojnie
przyleciała, skrzydłami podsunęła jajka po siebie i dumnie siedziała. Potem było czytanie;
Alinka czytała wspaniałe bajki o Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach, opowieści o Tatarach w
Sandomierskiem i inne. Od czasu do czasu biegaliśmy zawrócić krowy od szkody, ale
najczęściej robił to Kruczek. W południe przychodziła ciocia doić krowy i przynosiła nam obiad.
Po obiedzie czas nam leciał bardzo szybko. Na deser piliśmy miód od dzikich pszczół.
Znaleźliśmy pod krzakami w trawie gniazdo i długim kijem wygrzebywaliśmy okrągłą bryłę z
wosku z małymi otworami, odsuwaliśmy jak najdalej gniazda pełnego dużych czarnych pszczół,
ostrożnie braliśmy do rąk i przez słomkę wypijaliśmy z otworków doskonały miód. Wieczorem,
jak słońce zbliżało się do horyzontu, pędziliśmy całe stado tą samą drogą do zagrody. Przed
zagrodą czekała już ciocia ze skopkiem na mleko, krowy dostawały specjalne picie, a my
biegliśmy do domu, gdzie czekała na nas wieczerza. Były to piękne dni - jeszcze bez wojny.

Free download pdf