Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

Ceremoniał rozmów swatów oparty był na starym polskim zwyczaju, kiedy młodzi nie mieli
wpływu na dobór pary dla siebie; robili to zazwyczaj rodzice wysyłając swatów, którzy z
rodzicami młodej przeprowadzali ostateczne rozmowy. Teraz zdarzały się też odmowy, czarną
polewką, ale to było bardzo rzadko, kiedy młodzi nie mogli ze sobą się dogadać. Najczęściej
była to rozmowa, w której swatowie wychwalali młodego, jego zdolności, wykształcenie, stan
majątkowy; rodzice panny zaś urodę swojej córki, gospodarność, umiejętności kulinarne, a
zwłaszcza umiejętność upieczenia chleba (dziewczyna ze wsi, która nie umiała upiec chleba,
miała duże trudności z wyjściem za mąż). Wreszcie po dogadaniu wszystkich spraw związanych
z posagiem dziewczyny, kiedy swatowie starali się wyciągnąć jak najwięcej od rodziców,
proszono pannę i pytano, czy się zgadza wyjść za mąż za ubiegającego się. Była to czysta
formalność, bo młodzi na ogół już dawno byli po słowie. Po wyrażeniu zgody swatowie byli
ugaszczani, mogli wyjąć butelkę z alkoholem, panna obsługiwała, stawiała na stół
przygotowane przez siebie jadło i różne wypieki. Rodzice i swatowie jedząc i zapijając
wychwalali podawane smakołyki, umiejętności kulinarne młodej, no i piękne kształty panny,
przyprawiając ją o silne rumieńce. Jednocześnie omawiany był termin zaręczyn i ewentualnie
ślubu.
Termin ślubu Lusi ustalono na 3 maja 1938 roku. Przyjęcie weselne odbywało się w
domku cioci Zosi. Gości weselnych było grubo ponad setkę. Młodzi na długo przed terminem
chodzili po całej wsi i wszystkich zapraszali, niezaproszenie kogoś byłaby urazą do końca życia.
Mieszkańcy wsi tworzyli jakby jedną rodzinę i nie wolno było nikogo wykluczyć. Do tego jeszcze
cała bliższa i dalsza rodzina młodej i młodego, no to była już duża gromadka. Przyjęcie musiało
być okazałe, bo to przecież chodziło o honor rodziny panny młodej. Na przyjęcie zabijało się
świniaka, często też jałówkę, najmowało się masarza do przygotowania odpowiednich wędlin
i mięsiwa, a wypiekaniem ciast zajmowały się kobiety, gdzie ważną rolę grała panna młoda. W
dniu ślubu od rana drużki ubierały pannę młodą. Lusia miała długie warkocze, które do ślubu
musiały być rozpuszczone z wiankiem rucianym na głowie, do tego długi welon i biała aż do
ziemi suknia. Podglądaliśmy z Alinką jak drużki ubierają Lusię. Byłem zdziwiony, że ona płacze,
pytałem Alinkę dlaczego, przecież nie musi wychodzić za mąż, jeżeli nie chce. Próbowała
wytłumaczyć mi, że musi wyjść za mąż, bo musi mieć dzieci, a bez męża nie można, bo dzieci
nie miałyby ojca i to mnie przekonało, bo przecież każde dziecko musi mieć ojca i matkę.
Rano przed dom cioci zajechały konie zaprzężone do bryczek, z których wyskoczyli
młodzi drużbowie, rodzice Młodego, a na progu witali ich rodzice Młodej. Zapraszali do domu
na mały poczęstunek i błogosławieństwo, po czym wszyscy szykowali się do kościoła. Co chwilę
ktoś zajeżdżał z sąsiadów, bo do kościoła jechało się całą kawalkadą. Jak już wszyscy siedzieli
w bryczkach, konie ruszały z galopa; różnokolorowe wstążki wplecione w ich grzywy
powiewały na różne strony, dźwięk janczarów oraz turkot kół roznosił się daleko po drodze.
Na placu przed kościołem tłum znajomych i gapiów czekał już na przyjazd gości weselnych.
Bryczki głośno dzwoniąc janczarami z fasonem zajeżdżały, goście weselni ustawiali się i parami:
państwo młodzi, drużbowie, rodzice, rodzeństwo oraz goście uroczyście wchodzili do kościoła.
Ceremonia zaślubin w niczym nie odbiegała od dzisiejszej ceremonii. Po ślubie znowu wszyscy
siadali do bryczek, teraz już pani młoda z panem młodym razem siadali i kawalkada z

Free download pdf