Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

  • To nałóż coś ciepłego i idziemy do lasu. Musimy pogadać.
    Ścieżka przez młody las, która prowadziła do jezior Giele i Giełajcy, była naszą
    ulubioną trasą spacerową.

  • Czy coś się stało? Może wziąć ze sobą broń?

  • Nie, na razie nie trzeba.
    Nagan schowany był u mnie, pod podłogą na werandzie w domu gospodarczym. Po
    drodze Zbyszek zaczął opowiadać:

  • Słyszałeś, wczoraj nasi partyzanci zdobyli Antowil..

  • Jak to zdobyli?

  • No więc słuchaj, podsłuchałem rozmowę ojca z jakimś człowiekiem, który
    przyjechał do nas i opowiadał, że wczorajszej nocy przyjechał do majątku w Antowilu spory
    oddział naszych partyzantów. Przecięli druty telefoniczne do Niemenczyna i do Wilna i
    zaatakowali bunkry, w których straż pełnili niemieccy żołnierze, a następnie posterunek
    litewskiej policji. Zaskoczenie było całkowite; ofiar prawie nie było, początkowo Niemcy
    próbowali się bronić, ale nasi byli wszędzie, a oni nie spodziewali się, że przy samej szosie, 10
    kilometrów od Wilna i też 10 od Niemenczyna partyzanci mogą ich zaatakować. Dobrze, że
    łączność była przerwana, to i na pomoc nikt im nie przybył. Nasi zarekwirowali konie
    wierzchowe (była tam dość spora stadnina) wozy, załadowali furaż, prowiant dla żołnierzy i
    spokojnie pojechali w kierunku Bezdan.

  • I co? I pojechali, a Litwinów i Niemców zostawili?

  • A co mieli z nimi zrobić? Zabić? Przecież nasi to nie Ruscy, którzy w Katyniu tylu
    bezbronnych jeńców polskich pomordowali. Zostawili ich tam w piwnicy w kalesonach i w
    koszuli.

  • No zobacz, Zbyszek, nasi wyjechali, ich wypuszczą i znowu będą mścić się na
    bezbronnych ludziach. Ale wiesz, Zbyszek, może już czas, żebyśmy też już poszli do lasu, może
    nas przyjmą?

  • W tej sprawie, Rysiek, chciałem z tobą pogadać. Z tym naszym planem, żeby
    wieczorem rozbroić niemiecką straż lub policjantów, to chyba nic nie wyjdzie, a możemy
    jeszcze i rodziców narazić, gdyby nam się nie udało. Mamy przecież tylko jeden nagan.

  • No, więc co, Zbyszek, ruszamy. W niedzielę po kościele ruszamy. Tylko nikomu ni
    mru-mru. Zwłaszcza twój brat Zenek żeby nie dowiedział się, bo zaraz rodzicom wypaple.

  • A wiesz, Rysiek, podobno nasi chłopcy w Antowilu wyglądali wspaniale: uzbrojeni
    po zęby; na piersiach automaty, za pasem granaty, na wozie karabin maszynowy na kółkach –
    „maksym”, mówię ci, czapki rogatywki z orzełkiem – ludzie płakali ze szczęścia, że nasze wojsko
    wraca.

  • No widzisz, prędko my też tak będziemy wyglądać.
    Dłużyły nam się dni do niedzieli. Mój nagan elegancko wyczyściłem, nasmarowałem,
    wytarłem, strzelał cichutko, naturalnie bez naboi, bo mieliśmy tylko trzy, więc trzeba było
    oszczędzać. Buty miałem wojskowe, niemieckie, z podeszwą nabitą gwoździami, całe
    nieszczęście, że cholewy były obcięte, więc wyglądałem jak kot w butach. Marzeniem moim
    był wojskowy szeroki pas, niestety takiego nie miałem, więc wypożyczyłem bez pytania u ojca,

Free download pdf