Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

bo i po co mu, jak nosił szelki. Do soboty ubranie sobie skompletowałem. Ponieważ zima nie
była ostra, to mamy krótki kożuszek nadawał się jak w sam raz. Trzeba było tylko zaopatrzyć
się w żywność. Nie można było zrobić tego od razu, bo by szybko zorientowali się, że coś jest
nie w porządku, Matka piekła chleb w domowym piecu i chociaż bochny były duże, to i tak jak
by znikł z kilogram chleba, to od razu zauważyliby i byłaby wpadka. Więc przez kilka dni
krajałem sobie pajdy, smarowałem smalcem i w woreczku chowałem w kufrze na strychu, żeby
myszy nie zjadły. W sobotę byłem już przygotowany. Wieczorem napisałem pożegnalny list do
rodziców. List był napisany patetycznie, jak sobie przypominam, mniej więcej takiej treści:
„Kochani Rodzice!
Dłużej już siedzieć w domu nie mogę. Polska jest w niewoli. W lasach tworzy się
nasza partyzantka, która walczy o naszą wolność. Tak jak mój pradziad walczył w powstaniu
styczniowym, tak i ja muszę iść tam, gdzie organizuje się nasza młodzież do walki. Wybaczcie i
nie szukajcie mnie. Jak zwyciężymy, to wrócę. Do zobaczenia”.
Wydawało mi się, że napisałem bardzo mądrze, złożyłem go ładnie i włożyłem do
szuflady w kredensie, gdzie ojciec trzymał swoje ważne papiery. Ojciec lubił w niedzielę
wieczorem je przeglądać, więc tak wcześnie nie znajdzie.
Dokładnie o godz. 11 Zbyszek był już u mnie. Ja także byłem przygotowany. Do
małego plecaka zapakowałem wcześniej zapas chleba ze smalcem, miałem wojskową
manierkę, zdobytą wcześniej od kolegów, więc nalałem tam herbaty miętowej, niestety nie
miałem kabury, więc nagan włożyłem do spodni za pasek (później trochę przeszkadzał mi w
marszu) i cichutko wymknęliśmy się z domu, tak aby jego brat i moje rodzeństwo nas nie
zauważyli. Poszliśmy na skróty, laskiem przez Puczkałówkę, żeby nie iść przez miasteczko i nie
narażać się ani policjantom litewskim, ani Niemcom, którzy ostatnio stacjonowali w
Niemenczynie. Chociaż, prawdę mówiąc, to tak bardzo nie baliśmy się ich. Najbardziej męczył
nas niepokój, że mogą nas nie przyjąć.



  • Zbyszek, a co zrobimy, jak nas nie przyjmą?

  • Jak to nie przyjmą, przecież mamy broń.

  • No, ale tylko jeden nagan na nas dwóch i 3 naboje.

  • Nie martw się, Rysiek, przecież amunicji to oni mają - nadrabiając miną niepewnie
    odrzekł Zbyszek.

  • Zbyszek, a ile ty masz lat?

  • No, przecież wiesz, skończyłem już 13.

  • Widzisz, a ja dopiero 12, ale jestem wyższy od ciebie, więc będę mówił, że mam
    17 lat, a ty masz 16, bo jesteś niższy, i tak będziemy mówić, przecież naszych metryk z
    Niemenczyna nie będą ściągać. W każdym bądź razie pamiętaj – ja mam 17 lat.

  • Cholera z tą pogodą, ten mokry śnieg mi przez obcięte cholewy do butów włazi,
    mam już nogi mokre.
    Chociaż był to listopad i śniegu już było sporo, to od paru dni rozpoczęła się odwilż.
    Na polnej drodze roztopiony śnieg, rozdeptany z ziemią gliniastą tworzył grubą warstwę biało-
    pomarańczowej mazi. Jak się stawiało krok do przodu, to noga ślizgała się o pół stopy do tyłu.
    I tak brodząc po tej mazi, targani niepokojem, czy nas przyjmą, doszliśmy do Dużych Kabiszek.

Free download pdf