- Jak to wyjeżdżać do Polski, przecież tu jest Polska, tutaj urodziliśmy się my, nasi
ojcowie, i dziadowie. Tutaj żyliśmy od wieków, tutaj budowaliśmy nasze domy, mamy ziemię,
pracownie, materiały do wyrobu kół^4 , inwentarz żywy i mamy to wszystko zostawić Ruskim i
wyjechać nie wiadomo gdzie, szukać nowego życia, w naszym wieku? - Nie mówię, że to będzie konieczne, ale z taką sytuacją trzeba się liczyć, zwłaszcza,
że ma pan dzieci. Tam będą miały większą szansę żyć w wolnym kraju, a nie w niewoli
rosyjskiej. Chyba trochę pan pamięta carską niewolę, a i przymusowa wywózka może być,
tylko nie do Polski, a na Sybir, tak jak zrobili w latach czterdziestych i teraz^5 robią z akowcami.
Rok szkolny skończył się dobrze, jak zwykle w czerwcu. Ukończyłem progimnazjum
w Niemenczynie z dobrymi wynikami. Co dalej? Sam jeszcze nie wiedziałem, co począć z sobą.
Janka ukończyła V klasę gimnazjum w Wilnie. Mieszkała na stancji z koleżanką. W domu nam
się nie przelewało. Ojciec roboty nie miał. Zatrudnił się w państwowej brygadzie ciesielsko –
remontowej, ale trudno było wyżyć z tych zarobków. Mama dzielnie pomagała ojcu w
utrzymaniu rodziny. Mieliśmy ogród, prawie hektar, no i ziemię na Puczkałówce, dwie krowy,
kozę i kilka świń. Mleka i kartofli nam starczało swoich, a i mięso od czasu do czasu było, gorzej
z ubraniem i innymi bieżącymi wydatkami. Aby zdobyć trochę pieniędzy mama zajęła się
handlem, kupowała sery, śmietanę, masło do odpowiednio dużych naczyń i bardzo wcześnie
wyjeżdżała do Wilna, na bazar pod Halą. Ja oczywiście mamie pomagałem. Były to moje
pierwsze doświadczenia handlowe. Później to już mieliśmy swój stragan na bazarze w
Niemenczynie. Towar był różnorodny, począwszy od soli, cukru, cukierków, wstążeczek mydła
i powidła... Ludzie przychodzili do domu kupować jak do sklepu. Były kłopoty z władzami, bo
mimo płacenia podatku, ciągle przychodzili sprawdzać, czy nie oszukujemy władzy sowieckiej,
bo to była prywatna inicjatywa, którą trzeba było zniszczyć w ustroju socjalistycznym
budującym komunizm. Takie sprawdzanie kończyło się zawsze wódką, dobrą zakąską, no i
prezentami. Nie było silnych na skorumpowaną władzę radziecką. Było takie powiedzenie,
jeżeli chcesz żyć to daj żyć władzy, kłopot tylko z tym że żądania władzy sowieckiej były coraz
większe. Takich nieproszonych gości mieliśmy z urzędu gminnego parę razy w miesiącu.
Od Edka dostawałem coraz częściej różne polecenia, najczęściej musiałem
doprowadzić na umówiony punkt konie. Prawdopodobnie formował się oddział konny AK do
przerzutu przez granicę. Rosjanie pędzili całe stada krów oraz koni, zabranych Niemcom, do
Rosji. Za kilka butelek wódki można było kupić dobrego konia, a za zegarek to jeszcze dokładali
jałówkę. Te sprawy załatwiała jedna grupa ludzi z konspiracji, a druga grupa, w której byłem
ja, musiała te konie dostarczyć do określonego punktu koncentracyjnego żołnierzy AK. Konie
były znaczone, miały wypalane znaki i numery, ale dla naszych żołnierzy chyba nie miało to
znaczenia, natomiast duże znaczenie miało dla nas, bo trzeba było bezpiecznie doprowadzić
te konie do lasu.
W jesieni Edek – „Chudy” wyjechał do Polski. Przed wyjazdem zapoznał mnie ze
swoim zastępcą i polecił kontaktować się z nim oraz podlegać jego rozkazom. Znałem tego
(^4) Ojciec był kołodziejem.
(^5) W złą minutę powiedział, bo później całą moją rodzinę wywieźli na Sybir.