Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

człowieka wcześniej, był to starszy pan, przedwojenny podoficer – rezerwista, mógłby być
moim ojcem, a nie kolegą. Zadań od niego dostawałem coraz mniej.
Niektórzy moi koledzy ze szkoły wyjechali do gimnazjum do Wilna na dalszą naukę.
Ja zostałem w domu. Rodzice nie mieli środków na utrzymanie dwojga dzieci na stancji w
Wilnie. Pomagałem rodzicom w domu, jak również w handlu, od czasu do czasu dostawałem
polecenia od mojego nowego dowódcy. Najczęściej były to sprawy z załatwieniem
dokumentów wyjazdowych dla spalonych członków konspiracji lub żołnierzy AK.
Prawdopodobnie coraz trudniej było dostać podrobione dokumenty, no i coraz trudniej było
dostać się na najbliższy transport repatriacyjny, tym bardziej, że groziło takiemu delikwentowi,
że zostanie rozpoznany przez miejscowe władze komunistyczne, dlatego też załatwiałem w
punkcie repatriacyjnym wyjazd dla siebie, na dokumentach zupełnie innych. Musiałem to robić
w Wilnie, bo w Niemenczynie wszyscy mnie znali. W momencie odjazdu zamiast mnie wsiadał
zupełnie kto inny. Nasza rodzina, chociaż była zapisana na wyjazd, nie śpieszyła się z tym, ojciec
ciągle jeszcze wierzył, że państwa zachodnie nie mogą zostawić nas bez żadnej pomocy, nie
mogą nas tak haniebnie zdradzić i oddać połowy Polski w niewolę Rosjanom. Ta wiara
doprowadziła naszą rodzinę do tragicznego losu losów.
Trochę smutno mi było w miasteczku, bo koledzy wyjechali do Polski albo na dalszą
naukę do Wilna, a ja zostałem sam z rodziną. Niedaleko od nas mieszkali państwo Wyszyńscy.
On był byłym wykładowcą na Uniwersytecie Batorego w Wilnie, syn ich był przed wojną
ambasadorem Polski we Włoszech. Oboje chyba się ukrywali, mieszkali w wynajętym
mieszkaniu, żyli z tego co sprzedali, trochę im ludzie pomagali. Moja mama codziennie
przesyłała im mleko, które ja nosiłem w dzbanku. Często zatrzymywali mnie, żeby
porozmawiać a ja chętnie słuchałem opowieści pana Wyszyńskiego wojnie z bolszewikami, o
Piłsudskim, którego podobno znał osobiście, ale najciekawsze były rozmowy o fizyce, o
cząsteczkach, atomach, o wyzwalaniu energii atomowej, olbrzymiej sile, która może zniszczyć
cały świat. Często te rozmowy się przeciągały, aż mama przychodziła zaniepokojona moją
długą nieobecnością. Któregoś dnia pan Wyszyński zaproponował mi, abym przychodził do
niego na lekcje matematyki i fizyki. Myślę, że chciał w ten sposób okazać wdzięczność za
produkty, które mama im przekazywała. Skorzystałem z tej możliwości i zacząłem się
intensywnie uczyć. Lekcje okazały się bardzo ciekawe, a ja z wielkim zaangażowaniem
ustaliłem z moim profesorem plan mojej dalszej edukacji.
Pojechałem do Wilna do dyrektora gimnazjum, pana Matulewicza, który przed
wojną też pełnił tę funkcję, znał doskonale problemy młodzieży powojennej i można mu było
zaufać. Zapytałem go, czy dopuści mnie bez dokumentów do składania egzaminów ze
wszystkich przedmiotów. Jak powiedziałem, kto będzie mnie przygotowywał do egzaminów,
zgodził się, pod warunkiem, że będę chodził do szkoły jako wolny słuchacz i zdawał jako
ekstern. W czasie lekcji powinienem aktywnie uczestniczyć w zajęciach, zapoznać się z
kolegami i wypożyczyć notatki z kolejnych przedmiotów, które były im wykładane. Sprawa była
o tyle prosta, że nie było podręczników, więc nauczyciele dyktowali materiał, którego trzeba
było się nauczyć.

Free download pdf