Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

Do zdrowia powracałem już bardzo szybko, pozostał jeszcze kaszel, ale i ten już był
coraz luźniejszy. Zacząłem pomału pomagać rodzicom w domu i naturalnie w handlu. Nasz
transport repatriacyjny już dawno odjechał do Polski. Przepisaliśmy się na późniejszy termin.
Mój drugi dowódca wyjechał także do Polski. Przed odjazdem powiedział mi: „Jeżeli
zdążycie, to wyjeżdżajcie do Polski, jeżeli nie zdążycie, to musicie przystosować się do obecnej
władzy, uczyć się i czekać aż przyjdą odpowiedni ludzie i powiedzą, co dalej robić”. Zwrócił się
do mnie i jeszcze raz powiedział: „Jeżeli przyjedziesz do Polski, to hasło znasz. Ogłoszenie w
życiu Warszawy „Parówka szuka brata” Podpis „Rawicz”. Pod tym adresem spotkasz
„Chudego”.” Mój kontakt z konspiracją urwał się. To już była druga połowa roku 1946. Z Polski
dochodziły do nas informacje, że tam nasza wileńska AK żyje, że „Łupaszko” walczy na
Podlasiu, że w górach nasze AK rządzi, że wojsko polskie przechodzi na stronę AK. Cieszyliśmy
się i czekaliśmy, kiedy nareszcie zacznie się u nas walka o wolną Polskę. Byliśmy zapisani na
wyjazd do Polski na pierwszy transport w 1947 roku. Mieliśmy nadzieję, że wyjedziemy.
Życie nam się poprawiło. Bardzo dobrze rozwijał nam się handel. Ludzie wiedzieli,
że u nas można kupić wiele rzeczy spożywczych i artykułów domowego użytku, więc
przychodzili do domu zobaczyć, co mamy do sprzedania, trochę potargować, a trochę po
prostu porozmawiać. Mama miała nadprzyrodzone zdolności przyciągania ludzi. Ludzie
przychodzili do niej, żeby poradzić się w różnych sprawach. Młodzież przychodziła niby do nas,
ale zawsze lubili, kiedy mama brała udział w różnych dyskusjach; o studiach, o wyjeździe,
chętnie też o znajomych z poza Niemenczyna. Opowiadali mamie kto z kim „kręci” i czy jest
szansa na pobranie się. Starsi przychodzili, żeby opowiedzieć kogo aresztowali, jakie wieści od
aresztowanych z łagrów. I chociaż nikt nie pisał, jak tam jest źle, to między wierszami mogli
wiele wyczytać. I próbowali pomagać im wysyłając paczki żywnościowe. Wieczorami
gromadzili się sąsiedzi, no i jak zwykle politykowali, jak to długo jeszcze tak będzie. Kiedy
nareszcie ta Ameryka i Anglia wezmą się za tych kacapów. Rozmowy rozmowami, ale wszyscy
oni zaopatrywali się u nas. Jakoś na razie nikt nie donosił, że u nas są zbiórki
kontrrewolucjonistów, bo większość z nich wychodziła z jakimiś zakupami.
Repatriacja odbywała się coraz ślamazarniej, coraz trudniej było dostać się na
organizowany transport repatriacyjny, chociaż zawsze mówili w punkcie repatriacyjnym, że
wszyscy zapisani będą mogli wyjechać, więc spokojnie czekaliśmy.
Lato minęło. Ja całkowicie wyzdrowiałem. Nasz mały handel został oficjalnie przez
władze gminy usankcjonowany. Stać było moich rodziców, żeby i mnie wysłać na naukę do
Wilna. We wrześniu pojechaliśmy razem z Janką do Wilna na stancję, u państwa Raczyńskich
na Mostowej 5. Mieszkanko składało się z dwóch pokoi i malutkiej kuchni. Jeden pokój
zajmowaliśmy my z Janką, drugi nasi gospodarze, z kuchni mogliśmy korzystać. Rodzice moi
poznali państwa Raczyńskich jeszcze przed wojną. Mieszkali u niej mój starszy brat Wojtek i
brat stryjeczny Heniek, kiedy uczyli się jeszcze w polskim gimnazjum. Pani Raczyńska, kobieta
około sześćdziesiątki, miała włosy czarne przeplatane gdzieniegdzie siwymi pasemkami, była
wysoka, , postawy potężnej, w długiej czarnej spódnicy i najczęściej w długim swetrze
zrobionym z wełny owczej. Gospodarz - niski, prawie łysy, z tyłu głowy miał resztki siwych
włosów, za to mógł się poszczycić ładnymi sumiastymi wąsami. Zwykle chodził w czapce

Free download pdf