Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

Dom (autor: Ryszard Styczyński)


Ryszard Styczyński


Jesień 1939 roku


Czyste bezchmurne niebo było jakby zaprzeczeniem nastrojów ludzi. Od paru dni
ogłoszono mobilizację - wojna, a jednak wojna. Niemcy albo – jak ludzie mówili – Hitler, bez
wypowiedzenia rozpoczął bombardowanie miast, a wojska jego wtargnęły w granicę Polski.
Niemenczyn to mała miejscowość, pięknie położona między rzekami Wilią i
Niemenczynką, otoczona sosnowymi lasami. Miasteczko – letnisko ściągające wczasowiczów i
kuracjuszy z całej Polski, zazwyczaj spokojne – teraz ożyło. Główną ulicą – Legionową, która
łączy Niemenczyn na zachód z Wilnem i na wschód z Podbrodziem, ciągnęło wojsko. Uliczki i
domy zapchane były ludźmi w zielonych mundurach. W radiu raz po raz słychać było głos
spikera: „Uwaga, uwaga – nadchodzi!” i dalej zaszyfrowane symbole. Nie rozumieliśmy, co to
znaczy, ale trwożny głos napawał nas lękiem przed nieznanym, przed czymś strasznym.
Nasz dom stał tuż nad Wilią, podobno jak była powódź w 1931 roku, to nawet był
zalany. Naprzeciwko główna ulica łączyła się z nowo zbudowanym mostem. Most żelazny,
zbudowany z czterech przęseł, był celem wieczorowych spacerów młodzieży. Za mostem
zielone łąki i białe chaty na tle czarnej ściany lasu – to już wieś Niemenczyn.
W tym roku ojciec odnawiał nasz dom, a właściwie to jeszcze go wykańczał. W
naszym miasteczku każdy szanujący się obywatel musiał mieć własny dom; lepszy lub gorszy,
ale własny. Stopień zamożności oceniało się po wyglądzie domu.
Miasteczko typowo kresowe, mieszkało w nim około 3000 mieszkańców różnych
narodowości: Jego najważniejsze ulice to Legionowa, Styczniowa, Kościelna, Rynkowa,
Kilińskiego, Mickiewicza, przy których było kilkanaście domów murowanych, a reszta
drewnianych, pokrytych cementową dachówką bądź gontem. W środku miasteczka nad
rzeczką Niemenczynką w każdy czwartek odbywały się targi, na placu rzędami ustawiały się
furmanki na okutych drewnianych kołach. Na furach wystawiano towar: zboże, kartofle, jajka,
masło, sery, na niektórych owce, świnie, a przy furach konie i krowy, wszystko na sprzedaż. Na
obrzeżach placu pełno było straganów z łakociami, obwarzankami, na sznurach przed
straganem mnóstwo kolorowych wstążek, korali, chustek i innych towarów, który kupowali
rolnicy, po udanej sprzedaży plonów.
Za rynkiem na wzgórzu wznosił się okazały kościół z wysoką kwadratową wieżą i
barokowymi łukami okien. Kościół z plebanią zamykał od zachodu miasteczko. Dalej
rozpoczynała się wieś Puczkałówka z cmentarzem porośniętym rzadkim sosnowym lasem –
stąd też było powiedzenie „Jak nie będziesz dbał o zdrowie, to pójdziesz na Puczkałówkę”.
Dumą miasteczka była nowo wybudowana drewniana szkoła siedmioklasowa.
Pięknie pomalowana na kolor seledynowy z białymi oknami i brązowym dachem z gontu.
Wybudowano ją w kształcie litery L – wydawała się nam olbrzymia. W dłuższym ramieniu
mieściły się klasy od pierwszej do czwartej z salą gimnastyczną i dużą szatnią, natomiast w

Free download pdf