Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1
Zdjęcie 3. Przed domen stryja Aleksandra, 15 sierpnia 1947 roku. Drugi z lewej Ryszard Styczyński. W środku
Zofia Iwaszkiewicz z domu Styczyńska, córka Aleksandra.

Zapraszany był zawsze Rysiek Jasiukiewicz oraz Janka Ingielewiczówna – koleżanka
Zosi z naszego gimnazjum. Przyjęcia te i potańcówki były zawsze bardzo przyjemne i wesołe.
Pewnego razu zorganizowaliśmy wyprawę na jabłka do cudzego sadu. Prowadziła Zosia, bo
wiedziała, gdzie można kraść. Noc była ciemna choć oko wykol. Zosia prowadziła nas przez
pole różnymi opłotkami, aż nareszcie dotarliśmy do jakiegoś sadu, ogrodzonego od strony
polnej drogi. Przeleźliśmy przez płot, Zosia miała pełne rozeznanie, podprowadziła każdego do
najlepszych drzew i uprzedziła, aby nie łamać gałęzi, bo trzask słychać z daleka. Miała nawet
jakąś torbę na jabłka, ale każdy napychał kieszenie i za pazuchę, a kiedy już byliśmy
obładowani, nagle posłyszeliśmy szczekanie psa i krzyk gospodarza: „Kto tam jest w sadzie?”
My naturalnie nogi za pas... Chociaż obładowani byliśmy jabłkami i gruszkami, to jednak
biegliśmy dosyć szybko uważając, żeby nie pogubić po drodze nakradzionych owoców.
Przebiegliśmy kawałek drogi, ale nie bardzo wiedzieliśmy, dokąd biegniemy, bo było ciemno.
Chmury przykryły niebo całkowicie, księżyca ani śladu, więc uciekaliśmy do przodu, a i Zośka
zamiast nas prowadzić, to gdzieś zginęła, a pies był coraz bliżej, czuliśmy go za plecami.
Wreszcie wielki skowyt psa jakby z radości i skok na ostatnią osobę, którą gonił. Zatrzymaliśmy
się... Była to Zośka, pies radośnie lizał jej twarz, a gospodarz z dużym kijem stał obok i śmiał się
do rozpuku. Okazało się, że Zosia zaprowadziła nas do własnego sadu, tylko z drugiej strony, a
gospodarz to był pracownik stryja, miał zadanie nas nastraszyć. Długo, długo śmieliśmy z
naszej wyprawy po jabłka.

Free download pdf