Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

Pod koniec wakacji chłopcy z Niemenczyna dostali zaproszenie na zabawę do
pobliskiej wsi nad Wilią, takie zaproszenie dostałem również ja. Wybraliśmy się tam z
Mietkiem Kowalewskim, miał on tam jakieś swoje sprawy do załatwienia, więc wyjechaliśmy
rowerami trochę wcześniej. Na zabawę trafiliśmy dopiero przed północą. Mietka wszyscy tam
znali. Ucieszyli się bardzo, że dotarliśmy do nich. Dom stał na wzgórzu, przed domem mały
sad, a za sadem urwisko porośnięte krzakami łozy, drzewami olch, wierzb i kłączami jeżyn, a
w dole spokojnie płynąca Wilia. Kochaliśmy naszą rzekę, choć co roku pochłaniała w naszych
okolicach kilka ofiar. Zabawa trwała na całego. Wiejski harmonista fantazyjnie wyciągał i zwijał
harmonię wygrywając i podśpiewując , na sali kręciło się w rytm fokstrota sporo par;
uśmiechnięci, rozochoceni, zapomnieli o wojnie, zapomnieli o terrorze bolszewickim, żyli tym
wieczorem, tym, że mogą przytulić dziewczynę w tańcu, tym, że mogą pokazać swoje taneczne
umiejętności, zakręcić dziewczyną w koło siebie, przytupnąć nogą w takt polki i puścić się w
tany.
W oddzielnym pokoju zebrała się grupa znajomych Mietka i w celu zapoznania się
ze mną zaproponowali wypicie alkoholu na wspólny bruderszaft. Nalano mi trzy czwarte do
szklaneczki stugramowej, wszystkim innym również, i już mieliśmy wypić, kiedy mój znajomy
z tej wsi poszedł z tyłu do mnie i szepnął: „Uważaj, masz w kieliszku spirytus, nie oddychaj i
popij od razu wodą”. A to dranie - pomyślałem, przypomniała mi się historia z moją kuzynką –
Lusią. Nalałem sobie wody do szklanki i jak wznieśli toast, jednym haustem wypiłem i od razu
popiłem wodą. Otarłszy usta powiedziałem: „Jakaś ta wasza samogona mocna”, a oni w
śmiech, że to spirytus, a nie samogona, że jestem mocny, swój chłop i przyjmują mnie do
swojego towarzystwa.
Wakacje się skończyły, Janka i ja wybieraliśmy się do Wilna na naszą stancję do
państwa Raczyńskich. W tym roku doszedł do nas jeszcze syn naszej sąsiadki, Marek
Mizieliński.
W szkole wszyscy cieszyliśmy się, że znowu jesteśmy razem. Jak się później okazało,
nawet w naszej klasie byli donosiciele do KGB. Ponieważ do mnie przychodzili koledzy z
konspiracji, wydawało mi się celowe zwerbowanie Marka Mizielińskiego do naszej organizacji,
co mi się udało bez kłopotu. Pracy miałem co niemiara. Nie tylko w szkole, ale również w
organizacji. Często musiałem z chłopakami wyjeżdżać do różnych akcji. Sowieci nasilili terror
na naszych terenach. Wojsko stacjonowało w każdym rejonie, a donosicielstwo rozwinęli w
niespotykanym stopniu. Sowieci przebierali się za polskich partyzantów i szli na wieś,
zachodzili do bogatszych gospodarzy, rekwirowali prowiant, grabili ich domostwa, a za parę
dni przyjeżdżali samochodami, gospodarza najczęściej aresztowali, a rodzinę wywozili na
Sybir. W ten sposób pozbywali się niebłagonadiożnogo elementa (niepewnego elementu ) i
gospodarstwo było przygotowane do kołchozu. Staraliśmy się uświadomić mieszkańcom, że
ruch oporu żyje, że Wolna Polska jeszcze walczy, że zdrajcy są karani. I choć wiadomości z
„Wolnej Europy” były pokrzepiające, to jednak praktycznie działań ze strony Zachodu nie było
żadnych. Wieś była już zmęczona ciągłą inwigilacją i aresztowaniami przez władze sowieckie.
Pomału tracili wiarę, że może coś się zmienić.

Free download pdf