Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

nie pytali, jakby nic się nie stało; też się bali. Zajęcia były normalne i pomału chyba wszyscy
zapomnieli o naszej wpadce. Ja dostałem ostrą reprymendę od swojego szefa w organizacji,
że narażam siebie, a może i innych na niebezpieczeństwo podejrzenia o wrogą działalność
przeciwko ZSRR. Jednak gdzieś głęboko został u mnie nieokreślony lęk przed aresztowaniem,
a może nawet nie tak przed aresztowaniem, jak przed beznadzieją. Słuchaliśmy radia,
czytaliśmy gazety, a nowej wojny jak nie było, tak nie ma.
Z Jadzią przestałem się spotykać, bo ubzdurałem sobie, że nie powinienem mieć
osób bliskich, żeby nie narazić ich w przypadku aresztowania. Od paru miesięcy byłem
członkiem aeroklubu wileńskiego. Marzyło mi się lotnictwo, latanie samolotem wśród chmur,
to było wyzwolenie, wyzwolenie od cywilizacji, od złych ludzi, od zakurzonych ulic. Sam za
sterem mogę kierować swoim powietrznym pojazdem gdzie chcę; chcę wzbić się bliżej słońca



  • lecę wyżej, chcę schować się w chmurach – nurkuję w nie i już mnie nikt nie widzi, wykręcam
    pętlę, robię ósemkę i już przelatuję nad ziemią. Takie to były marzenia, a na razie uczyłem się
    na kursach o budowie samolotu Polikarpow 2 (PO2).
    W grudniu wyznaczano kursantów na wyjazd do kilku aeroklubów na Litwie, aby
    nawiązać współpracę z naszym klubem, zapoznać się ze sposobem szkolenia i opowiedzieć o
    naszym klubie z Wilna. Mnie wytypowano na wyjazd do Kłajpedy. Wszystkie kluby
    prowadzone były przez oficerów lotnictwa sowieckiego. W wyznaczonym terminie poszedłem
    do aeroklubu, ale nikogo tam nie było. Trochę poczekałem, nikt nie przychodził, więc
    poszedłem do szkoły nic nie mówiąc w sekretariacie. W tym dniu w szkole zajęć nie było, trwały
    przygotowania do jakiejś akademii. Trochę popatrzyłem i wyszedłem, kierując się do domu. W
    drodze powrotnej miałem zamiar zajść jeszcze raz do klubu. Po mieście chodziło się najczęściej
    pieszo. Autobusów jeszcze nie było, ale były konne dorożki, które mogły zawieźć w dowolne
    miejsce za odpowiednią opłatą. Chyba były też jakieś taksówki, ale bardzo mało, nawet nie
    zapamiętałem, bo były za drogie. Po drodze zatrzymał się koło mnie samochód osobowy,
    wyskoczyło z niego dwóch oficerów i zaprosiło do samochodu, wołając że dawno już mnie
    szukają, bo pilnie trzeba jechać do Kłajpedy. Ucieszyłem się, że jednak pojadę, myślałem, że
    już zapomnieli. Kierowca był zwykłym, nawet umorusanym sołdatem (żołnierzem), obok niego
    siedział kapitan w czapce z otokami czerwonymi i z tyłu w środku ściśnięty z obu stron przez
    dwóch lejtenantów (poruczników) - ja. Było ciasno. Ciągle kręciłem się niespokojnie,
    denerwowało to moich współtowarzyszy, którzy jeszcze bardziej mnie ściskali, ale powiedzieli,
    że jeden z nich wysiądzie w biurze i pojedziemy tylko we czwórkę. Wreszcie kręcąc się po
    mieście podjechaliśmy pod dużą bramę, początkowo nie zorientowałem się, gdzie jesteśmy,
    ale oficerowie bardzo szybko mnie uświadomili. Jak tylko wjechaliśmy, brama ze zgrzytem
    zamknęła się za nami. Oficerowie już bez żadnej grzeczności, takiej jak przedtem krzyknęli
    „Wylezaj! Ty arestowanyj!” (Wysiadaj! Jesteś aresztowany!) Szybko zrewidowali mnie i
    poprowadzili na drugie piętro do pokoju śledczego. I tak skończyła się moja wolność i zaczęła
    się Golgota Wschodu.

Free download pdf