talerz rzadko ciskanych kartofli (purée), kotlet i kompot – jedzenie typowe z kantyny
wojskowej. Śledczy odezwał się do mnie:
- Ja zakazał tebia obied, pokuszaj, Richard, a to piered toboju tiażołaja nocz
(Zamówiłem dla ciebie obiad, zjedz, bo przed tobą ciężka noc).
Zadowolony, że mogę znowu usiąść, wziąłem się bardzo powoli za jedzenie, bardzo
żałując, że rzeczywistość jest tak okrutna, a tak pięknie mogłoby być w tym drugim świecie. Po
drugiej przyszło dwóch nowych śledczych. Obaj młodzi, jeden rudy, a drugi ostrzyżony na jeża.
Zapamiętałem ich, bo chyba wtedy najbardziej dostałem w kość. Od razu zaczęli wyśmiewać z
poprzednika, że zamówił obiad z kantyny, a nie więzienną bałandę , nie wiedziałem wtedy co
to znaczy. Zmiana śledczych nastąpiła i jak zwykle kazali mi usiąść na taborecie i od początku
zaczęli. Jak im powiedziałem, że to już wszystko podałem, to z wrzaskiem naskoczyli na mnie,
że mam odpowiadać tylko na pytania, a nie mądrzyć się. Powtórzyło się to samo co przedtem,
z tą różnicą, że obaj pytali na przemian, a nawet naraz i byli bardzo agresywni, ale bić jeszcze
nie bili. Potem znowu musiałem stać pod ścianą i tu mnie sen zmorzył. Nogi mdlały głowa
leciała w dół, co oni widząc posadzili mnie znowu na taborecie i znowu grad pytań i to tych
samych. Ja już nie wszystkie pytania słyszałem, odpowiadałem automatycznie i zasypiałem na
taborecie, wtedy dostawałem po twarzy najczęściej linijką, a czasami ręką. Budziłem się i
znowu to samo. Nie pozwolono mi zasnąć ani chwili, zasypując pytaniami. O dziesiątej przyszła
trzecia zmiana śledczych i znowu to samo. Tak, to była bardzo ciężka noc. Uderzenie linijką po
twarzy wcale mnie nie bolało, nie czułem tego, ale czułem, że ktoś wyrywa mnie ze snu i tego
najchętniej bym zabił. Pięć dób trzymano mnie w biurze bez snu, w ubraniu, w butach. Nogi
spuchły od stania pod ścianą. I ciągle te same pytania i te same odpowiedzi. Czułem, że chyba
zwariuję, bo było mi już wszystko jedno, co tam napiszą w protokole, byle by można oczy
zamknąć. Po pięciu dobach wezwano dwóch żołnierzy, którzy zabrali mnie z pokoju śledczego,
zaprowadzili gdzieś na duży korytarz w którym było pełno drzwi. Kluczem otworzyli jedno z
nich i kazali mi tam wejść tam. Była to komórka o wymiarach ok. 1 x 0,8 m., przy ścianie wąska
deska do siedzenia. Byłem przerażony, że ta cela jest taka mała, ale senność wzięła górę. Na
ławce usiedzieć nie mogłem, więc podkurczyłem nogi, usiadłem na podłodze i natychmiast
zasnąłem. Nie wiem, jak długo spałem.
Nie słyszałem jak drzwi się otworzyły, poczułem kopnięcia krasnoarmiejca i syczący
głos: „Wstawaj, bystro! Wychodi!”, wychodź. Wstawałem ociężale z bólem podkurczonych
nóg. Poprowadził mnie do podziemia, otworzył celę kwadratową ale już dużo większą, nikogo
tam nie było. Kazał rozbierać się do naga. W ubraniu poobcinał wszystkie guziki i troczki przy
koszulach i kalesonach, zabrał pasek i wszystkie drobne rzeczy, takie jak pióro, portmonetkę,
notes i inne. Następnie zabrał się do przeszukiwania ubrania - dokładnie obmacywał każdą
zaszewkę, najdłużej przeszukiwał buty, zwłaszcza angielskie sztywniaki. Potem kazał otworzyć
buzię, przysiadać – czy przypadkiem czegoś w odbycie nie schowałem. Po tak dokładnym
przeszukaniu kazał mi zabrać ubranie i na w pół ubranego poprowadził korytarzami w
podziemiu, które były przedzielone dużymi żelaznymi bramami. W jednym korytarzu
zatrzymał się przed celą 28, coś poszeptali z nadzorcą, ten coś zapisał i konwojent poszedł na
górę, a ja zostałem przed drzwiami z nadzorcą (też wojskowym). Ten nachylił się nade mną i