Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

„Vilnius musu, a mias Rusu” -Wilno nasze, a my poddani Rosji. Były to ostatnie słowa do
milczenia lub bijatyki. Na ogół kłótnia kończyła się snuciem marzeń – najlepiej byłoby, gdyby
były Stany Zjednoczonej Europy. Każdy mógłby mieszkać, gdzie by chciał, nie byłoby granic,
byłaby jedna waluta, jedno wspólne wojsko, nie byłoby wojen, byłoby wspaniale na tym
świecie.
Między 12 a 13 wyprowadzano nas na progułkę czyli spacer. Miejsca spacerowe
były ogrodzone trzymetrowym murem przy ścianie więzienia od strony wewnętrznej
zamkniętego placu więziennego. Było one podzielone na klitki o powierzchni nie większej niż
20 metrów kwadratowych. Do każdej klitki były drzwi z judaszem, przez które podglądał nas
nadzieraciel. Spacer trwał najwyżej 15 – 20 minut. Po powrocie do celi był najlepszy czas na
porozumiewanie się z więźniami z innych cel, bo nadzorcy zajęci byli wyprowadzaniem
więźniów na spacer. Niestety, ja znałem alfabet Morse’a, ale nie cały, a obaj Żydzi, choć znali,
bali się mi podać, bo za „przestukiwanie się” groził karcer. Jednak parę liter od nich
wyciągnąłem i razem z Litwinami skleciliśmy zdanie, żeby nam podali zza ściany kolejno cały
alfabet. I udało się.
Porozumiewanie się przez wystukiwanie w ścianę alfabetem Morse’a było trochę na
innej zasadzie niż w telegrafie, a mianowicie kreskę stukało się dwoma szybkimi uderzeniami;
kropkę jednym uderzeniem. Ponieważ można było dobrze porozumiewać się z co najmniej z
czterema celami, to każda cela miała swój kod – swoją literę, którą wystukiwało się, aż się
odezwał właściwy rozmówca. Po każdej literze odbierający potwierdzał odbiór kropką, a jeżeli
nie zrozumiał litery lub słowa, stukał wielokropek, a wówczas nadający powtarzał. Do wprawy
dochodziło się bardzo szybko tak, że rozmowa nie nastręczała żadnej trudności, jedyne
niebezpieczeństwo to było nakrycie na gorącym uczynku przez nadzieraciela. Karą za
komunikowanie się z więźniami był karcer lub na przykład wstrzymanie paczek na miesiąc.
Była to kara bardzo surowa, zarówno dla więźnia, jak i rodziny, bo ich nie zawiadamiano o
wstrzymaniu, tylko po prostu nie przyjmowano. Więzień nie dostawał paczek, a rodzina nie
wiedziała, co z nim się stało.
Najgorsze było śledztwo. Na śledztwo budzono tylko w nocy. Otwierała się
kamuszka i nadzorca w mundurze krasnoarmiejca syczał: „Na bukwu sss” co znaczyło na literę
s. Podawało się nazwisko; „Styczyński”, padało „Wychodi”, czyli ‘”Wychodź”, człowiek zaspany
ubierał się szybko, zasuwy ze zgrzytem odsuwały się i przez lekko uchylone drzwi wychodziło
się na korytarz, tam czekał już drugi krasnoarmiejec , który prowadził na górę do pokoju
śledczych. Po drodze, jeżeli spotkały się takie pary, natychmiast jednego stawiano twarzą do
ściany, aby się nie rozpoznali. Śledztwo przebiegało różnie, ale z reguły doprowadzano więźnia
do psychicznego „dołka”. Straszono, że jeżeli nie przyzna się, to aresztują rodziców, że będzie
słyszał, jak ich będą bić, że całą rodzinę wywiozą na Sybir, to znowu stawiano pod ścianą i całą
noc trzeba było tak stać, nad ranem wołano nadzorcę, aby zabrał do celi już po 6 godzinie,
kiedy nie można spać, a na drugą noc znowu brali na śledztwo. Teoretycznie można mieć kilka
dób nieprzespanych. Ten sposób jednak nie był tak efektywny dla nich, jak początkowy
konwejer , bo nauczyłem się spać z otwartymi oczami siedząc na ławie w celi, a i
współwięźniowie pomagali ukryć spanie w czasie dnia.

Free download pdf