Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

Jak zwykle stanąłem w kolejce po zupę z tacą ( padnos ) przed okienkiem w stołówce,
a w pewnym momencie przyszedł jakiś wytatuowany Rusek i wepchnął się przede mną. Nie
mogłem na to pozwolić. Chwyciłem go za kołnierz i wyrzuciłem z kolejki – i wtedy się zaczęło.
Przyleciało nie wiem skąd tych wytatuowanych chyba ze trzech i zaczęliśmy się bić. Trwało to
nie więcej niż parę minut. Za nami stał nadzieraciel , jak zobaczył, że my się bijemy, to szybko
wyszedł ze stołówki, mój Iwan też jakby nie widział. Nikt z naszej brygady nie ruszył się, aby mi
pomóc. Bójkę zakończył jakiś ich kolega, wystarczyło tylko jedno krótkie „Ostawcie
jewo”(Zostawcie go). Odeszli – jeden z podbitym okiem, ja z rozdartą skórą na czole; jakiś
metalowy pierścionek miał na palcu, uderzając mnie zaczepił o czoło. Na odchodnym krzyknął
do mnie ten pierwszy: „W etapie my tibia gorło pirierieżim” (Podczas etapu poderżniemy ci
gardło) Ja odkrzyknąłem: „Posmotrim kto komu!” (Zobaczymy, kto komu) i na tym zakończyła
się bitwa w stołówce. Dopiero teraz podbiegli do mnie starzy łagiernicy z brygady strofując
mnie, że zaczynam bitkę z błatnymi , że to może skończyć się zabójstwem, bo oni mają po kilka
wyroków. Trochę mnie nastraszyli, ale specjalnie tym się nie przejąłem (bo jeszcze nie miałem
doświadczenia z łagru). I ja, i Lonek mieliśmy wyfasowane noże z roboczej zony. Tam
używaliśmy ich oficjalnie do fornirowania, ale łatwo było je ukraść. Szykowaliśmy je na wszelki
przypadek, przy ewentualnej ucieczce. Ucieczka była naszym marzeniem, które pomagało nam
znieść łagierne życie; traktowaliśmy je jako tymczasowe, ale w razie obrony też się przydadzą.
Ważne tylko, żeby nie znaleźli tych noży podczas szmonu (rewizji) przed wyjściem na etap.
Po obiedzie zebrano nas przed wartownią, policzono ze dwa razy, zrobiono rewizję
nas samych i naszych rzeczy i przekazano za bramą konwojowi. Po ponownym liczeniu i
rytualnych okrzykach konwoju padł okrzyk: „Wpierod kołonna” (Naprzód kolumna).
Ruszyliśmy, obok mnie szedł Lonek i pan Letecki jako ewentualna obrona przed błatnymi
pędzono nas jak zwykle otoczonych uzbrojonym konwojem, a było ich sporo, oraz psami.
Marsz trwał dosyć długo. Stanęliśmy przed bramą docelowego łagru, jak było już ciemno.
Znowu to samo kilkakrotne liczenie i rewizja, po której zaprowadzono nas do dużej, pustej sali
stołówkowej i tu zaczęło się spisywanie i rozdzielanie więźniów. Zmęczeni leżeliśmy w
oczekiwaniu swojej kolejki na gołej podłodze. Wtedy podszedł do nas chyba szef tych błatnych
złodziei, który przerwał naszą bijatykę w poprzednim łagrze. Przyszedł porozmawiać. My
byliśmy już w pogotowiu, ale on był bardzo towarzyski i wcale nie widać było u niego złych
zamiarów. Usiadł koło nas, zaczął pytać, ale więcej sam opowiadał. Powiedział też, że nie mam
się bać jego i jego kolegów, bo nic mi nie zrobią. Ja robiąc dobrą minę do złej gry
odpowiedziałem, że ja nikogo się nie boję. On się uśmiechnął i powiedział, że on też nikogo się
nie bał i nie boi, ale lepiej z nimi nie zaczynać. Zapytał mnie jaki mam wyrok i jak długo siedzę.
Powiedziałem mu, że mam już 17 lat, a siedzę prawie rok, ale dotychczas byłem w więzieniu,
a w łagrze dopiero parę miesięcy. Oj synok, to ty sawsiem nowiczok zdie s (Oj, synku, to ty
zupełnie jesteś zielony tutaj)^ .W twoim wieku to ja siedziałem już pięć lat z przerwami po
różnych więzieniach i łagrach”.



  • To od ilu lat zacząłeś siedzieć? - zapytałem.

  • No, miałem już osiem skończonych. Ale to długa historia.

  • Opowiedz, mamy przecież czas – poprosiłem.

Free download pdf