Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

Nie wiem dlaczego, ale chyba chciało mu się powspominać swoje lata dziecinne,
patrząc na nas, też jeszcze dzieci; Lonek Truchanowicz miał bardzo dziecinną twarz, chociaż
był ode mnie o rok starszy. Słuchaliśmy go Ja, Lonek i pan Leal–Letecki, który wzbudził u niego
wielkie zaufanie, bo mówił pięknie po rosyjsku.
Nie dał się długo prosić i zaczął:
„Rodziców nie pamiętam, podobno zginęli już po rewolucji. Ojca – kapitana Floty
Czarnomorskiej rozstrzelali w Odessie czerwoni, a matkę zabrali do łagrów i słuch o niej
zaginął. Tyle wiem o rodzicach. Mnie, rocznego chłopaka, zabrano do dietdomu (domu
dziecka). Większość dzieci w moim wieku poumierała w dietdomie , ja przeżyłem, dzięki
starszej kobiecie, która nas doglądała. Potem chodziliśmy żebrać, a póżniej kraść do portu.
Mieliśmy swoją szajkę, początkowo okradaliśmy stragany z żywnością, jedni zagadywali
właściciela, inni w tym czasie kradli: bułeczki, ciastka, kiełbasę i inne łakocie. Sposoby kradzieży
były różne. Robiliśmy sztuczny tłok, a potem krzyczeliśmy... policja, łapać złodziei ... i goniliśmy
ludzi na upatrzony stragan, który po drodze wywracaliśmy i można było się nakraść do woli.
Pomału nas już straganiarze poznawali, wtedy przeszliśmy na kradzież kieszonkową. Policja
przychodziła do domu dziecka, ale nigdy nic nie znalazła u biednych sierot. Z czasem
zorganizowaliśmy się w swoją grupę, nazywano nas szpana , a my siebie nazywaliśmy nasza
szaraszka
. Grupą wychodziliśmy do miasta szukać łupu. Nie brzydziliśmy się rozbojem.
Ponieważ byłem jednym ze starszych, zrobili mnie komandirem. Podczas jednego napadu na
powracających z targu wieśniaków, jeden z nich bardzo się bronił. Miał w wozie jakiś orczyk i
tak im wywijał, że uderzył Igora z naszej szaraszki w głowę, Igor padł na śnieg, ja doskoczyłem
do olbrzyma na saniach z tyłu i pchnąłem go z całej siły nożem. Krew mu poszła z pleców i zaraz
zaczął charczeć. Obrobiliśmy go doszczętnie i z tego, co miał na wozie, i z pieniędzy. Niestety
Igora musieliśmy zostawić, bo nie dawał znaku życia. Położyliśmy go na wóz i popędziliśmy
konia. Potem przyjechała milicja, Igora odratowano, było śledztwo i naturalnie wyszło, że to ja
zabiłem wieśniaka. Sądzono mnie, dostałem jako niepełnoletni 10 lat łagrów i znalazłem się w
łagrze dla przestępców pospolitych, tzw. bytowików , wśród dorosłych braci złodziei, zwanych
tutaj błatnymi. Bardzo się mną opiekowali, miałem u nich dobrą opinię, bo siedziałem za napad
z białą bronią i zabójstwo, czyli zapowiadałem się na dobrego złodzieja. Dali mi przeczytać
kodeks złodziejski i uprzedzili o obowiązku przestrzegania go. Nieprzestrzeganie kodeksu
złodziejskiego spowoduje wytatuowanie na nosie dużej kropki, co oznacza przejście do drugiej
grupy, wrogiej dla błatnych, zwanej cwietnymi bądź sukami. Obie te grupy zwalczają się na
śmierć i życie. Dobrze było mi w łagrze. Do pracy nie chodziłem, bo zabrania nam kodeks, z
kuchni bałaby dostawałem, ile chciałem, załatwiał to generalnie nasz szef. Gdyby kucharz nie
chciał dać, to los jego był bardzo nieprzyjemny – tonął w kotle z zupą. Wszyscy o tym wiedzieli,
więc problemu nie było. Czas leciał bardzo szybko, życie było dobre, pewne, spać było gdzie,
jedzenie też było dobre, bo zabieraliśmy skąpym łagiernikom całe paczki, które dostawali z
domu, więc było i sało i kołbasa i drugije wkusnyje produkty (słonina, kiełbasa i inne
smaczności). Ale byli i tacy, którzy dzielili się z nami. Tym nie zabieraliśmy paczek. Mieliśmy
również swoje łagierne żony. Kobiety były w tym samym łagrze, tylko w oddzielnych barakach.
Do pracy wypędzano je tak samo jak mężczyzn, na lesopował (wyrąb lasu), do cegielni, w

Free download pdf