instynktowne i nieuchwytne, rezygnują w końcu
z dotychczasowej egzystencji: Anna z kontaktów
z synem i przywilejów wynikających z małżeń-
stwa, Wroński z pewnego już awansu zawodo-
wego. Skazani na społeczny ostracyzm, zdani
tylko sami na siebie, za jedyny oręż mają własną
namiętność, obopólną fascynację, które ani nie
oznaczają życia usłanego różami. Zmysły znowu
okazują się omenem, zwiastunem zguby, pro-
rokiem niewyobrażalnego cierpienia, tym ra-
zem nie tylko kobiety - kochanki, ale też przede
wszystkim matki.Także rodzima literatura nie stroni od kobiet,
które kierują się zmysłami. Najjaskrawszym
przykładem zdaje się być tu Franka, bohater-
ka Chama. Eliza Orzeszkowa portretuje w nim
kobietę pełnokrwistą, charakterną, wyrazistą,
a przy tym tak złożoną i dramatyczną. Franka,
znudzona monotonnym, wiejskim życiem mę-
żatka, wpada w bagno samounicestwienia tylko
dlatego, że ucieka od męża, tytułowego chama.
I mimo pomocnej ręki nie daje się, na własne
życzenie, z tego bagna wyciągnąć. Bo zmysły
to siła, nieskrępowana zdrowym rozsądkiem
i w pełni od niego niezależna, nawet jeśli pcha
tylko i wyłącznie ku zagładzie, za najlepsze to-
warzyszki mając beznadzieję i czarną rozpacz.Nie są to może wybitnie budujące przykłady.
Nie są to też tylko trzy jedyne, bo literatura zna
takich kobiet o wiele, wiele więcej. Tragicznych
w swym losie, bo kierujących się zmysłami. Nie
chcę pisać „ulegającym” czy „podporządko-
wującym się” zmysłom, bo to wskazywałoby na
to, że te kobiety się poddawały, stawały się wo-
bec zmysłów bezbronne. Wolę wierzyć, że były
w pełni świadome podejmowanych działań,
przekonane, że wybierają dla siebie najlepszą
z możliwych dróg, dróg, do których prowadził
jedyny słuszny drogowskaz, mianowicie zmysły.Zmysły. Dziś nie wzbudzają w nas pejoratywnych
skojarzeń. Ale wystarczy sięgnąć po klasykę pol-
skiej bądź światowej literatury, by przekonać się,
że powieść, zwłaszcza ta dziewiętnastowieczna,
zapamiętała i utrwaliła dziesiątki przypadków,
w których zmysły sprowadzały na manowce.
Upadlały. Uwłaczały. Pozbawiały godności, sza-
cunku czy pozycji społecznej. Były tabu. Czymś
zgoła nieuświadomionym lub, wręcz przeciw-
nie, w pełni świadomym, ale konsekwentnie
i skutecznie tłamszonym przez pruderię i kon-
wenans. Tłamszonym zaś zwłaszcza u kobiet.
Zmysły nie były wówczas synonimem szczęścia.
Ściągały za to na tych, którzy mieli odwagę im
ulec, nieszczęście, cierpienie, smutek i nędzę.
I tu jako pierwsza przychodzi mi na myśl Li-
dia Bennet, drugoplanowa postać fenomenal-
nej Dumy i uprzedzenia Jane Austen. Lidia jest
uosobieniem wszystkiego tego, czego w ów-
czesnych czasach panna na wydaniu powinna
była się wystrzegać. Żyje tu i teraz. Nie buduje
głębokich relacji, nie czeka. Wielokrotnie ulega
zauroczeniu, ulotnej magii krótkiego momentu,
nieuchwytnej chwili. Nie kalkuluje, nie przelicza
posagu, nie szuka „dobrej partii”. Pozwala pro-
wadzić się zmysłom i to im ulega przy wyborze
życiowego partnera. Jest zbyt śmiała jak na tam-
te czasy, zbyt odważna, zbyt otwarta, zbyt pew-
na siebie, zbyt wolna i niezależna we własnych
wyborach. I taką pozostanie do końca. Nie zmie-
ni jej nawet małżeństwo.
Podobny, a jednak jakże inny, los spotka Annę
Kareninę, bohaterkę powieści Lwa Tołstoja. Anna
zawiera małżeństwo z rozsądku, poślubiając
człowieka o dobrej pozycji społecznej. Czyni to
jednak bez miłości. Cena, jaką płaci za wygodne
życie w dostatku i luksusie nie jest wysoką dopóty,
dopóki los nie postawi na jej drodze Wrońskiego
i dopóki oboje nie ulegną magii zmysłów. Wte-
dy wspólnie, zawierzając temu, co najbardziej
T ekST: mOnika wOryT kO / przeczyTawSzy