trzeba mu było oddać – był wzorowym starszym bratem
osobyniemniejambitnejodjegosamego.
Małgorzata, owszem, byłaambitna, choćmiałamniejszeod
brata wrodzone predyspozycje. Nadrabiała energią,
charyzmą i zaangażowaniem w życie społeczne. Tak, jak
robiła furorę w podstawówce i gimnazjum w Lubowie, tak
słyszano o niej, mówiono i ubóstwiano ją również w
Poznaniu.Tamchodziładoliceum.Naprofilmatematyczny,
rzeczjasna.
Siedemnastolatka wsiadła do fiata, wzdychając cicho.
Kowalscy-Meilensteinowie dotarli do swojego domu pod
topolami.Wspólnieodgrzalinapatelnipierogiprzyrządzone
wcześniej przez ich matkę i nakryli do stołu. Posiłek
przebiegał pomyślnie – w niemal całkowitej ciszy.
Małgorzataspytałajedyniebrata, jakposzłomunamaturze
z informatyki. Pan Jan Kowalski-Meilenstein zamyślił się,
spojrzałnazegarek.
- O osiemnastej przyjedzie... jak jej tam było – wytężył
umysł w poszukiwaniu personaliów dziewuchy o
umięśnionych barach, o której zdarzało mu się myśleć
podczasbiegania,żetoprzedniąucieka.–właśnie!Amelija
DaszaRiekowaprzyjdziepomojepodręczniki.Mogłabyśje
jejprzekazać?
Małgorzata odłożyła na talerz pieroga, który nie zdążył
trafić do jej ust, choć te pozostały delikatnie rozwarte.
Trudnookreślić,czytozezdziwienia,czymożezoburzenia. - Żekto?!
- Amelija Dasza Riekowa. Dorabiałaś sobie w muzeum
historii jej rodziny jeszcze kilka miesięcy temu – odparł
spokojnie,jakbykontaktzosobą,októrejjestmowabyłdla
niego rzeczą jak najbardziej powszednią i zwyczajną. –
Spytała, czy mam na zbyciu podręczniki do rozszerzeń z
całegoliceum.Postanowiłemoddaćjezabezcen. - Wariatka!–krzyknęłaMałgorzatawwielkimwzburzeniu.
Zaczęła pochłaniać obiad szybciej, bez żucia. – Wiesz, że
niechodzijejoksiążki! - Zaiste,domyśliłemsię.