Oni poszli innań drogań
Była noc, a przynajmniej tak mi się wydawało. Rozejrzałam się dokoła, jed-
nak po śpiących postaciach nie było ani śladu. „Gdzie oni się wszyscy po-
dziali?” pomyślałam. Siedziałam samotnie pośrodku ciemnego domku fińskiego
i patrzyłam jak wiotki cień wił się po ścianach, a porzucone śpiwory ukryły
się po kątach. Ciemne, zdradliwe kąty pochłonęły przeróżne przedmioty,
które w odmętach kurzu przypominały raczej dziwokształtne stwory. Wstałam
i wyszłam rozejrzeć się po okolicy. “Może tam kogoś zastanę?” z nadzieją
szepnęłam do siebie, ale mój szept tylko rozniósł się w próżni. Przecho-
dząc od jednego domku do drugiego, przypominało mi się, ile jeszcze chwile
temu było tu tańców i śmiechów, zabaw i śpiewów. Nagle usłyszałam dźwięk
dobiegający z krzaków. Jakby szelest, ciche wołanie. Podeszłam bliżej,
zbliżając się do bluszczu, który oplątał jeden z domków. Nie zdążyłam się
dokładnie przyjrzeć, kiedy blada ręka pociągnęła mnie i nagle znalazłam
się w ciemnym ogrodzie. Przede mną stał niebieskooki chłopiec i przyglądał
mi się uważnie.
- Ktoś ty? - wyszeptałam.
- Przecież się znamy – żachnął się chłopiec.
- Ach...no tak, ale co ty tutaj robisz?
Poczułam się dziwnie, bo całkiem zapomniałam o jego istnieniu. - Szukałem Ciebie! – wykrzyknął.
- Mnie czy wolontariuszki?
- O tej porze nikt już wolontariuszek nie szuka! Chodź, musimy do nich
dołączyć!
Uścisnął mocno moją rękę. - Do nich? A gdzie Oni są?
- No poszli orszakiem w miasto!
- W miasto? Ale przecież Oni nigdy stąd nie wychodzą...
- Właśnie poszli teraz, razem wszyscy! Śpiewając, wiersze recytując
i szerząc to... -
przerwałam mu.