wysnuł dopiero na drodze porażki w rekrutacji na studia, po której
przyszło mu kształcić się w Kolegium Niepochlebnej Opinii.
A co zyskał, to jego – The River został magistrem psychologii.
Bitterböse pozostał w domu i na cmentarzu. Bitterböse
gorszył się widokiem matki, żywiąc się kleikiem ryżowym i kawą.
Bitterböse to ten, co siedzi na kanapie, oczerniając materie
ożywione i nieożywione za to, że nie znalazł pracy w zawodzie ani
jakiejkolwiek innej pracy (bo nieszczególnie się o nią fatygował).
Bitterböse to również człowiek, który regularnie odwiedza
swojego idola na jego grobie. To ten, co czuje, że ich dusze
przeplatają się swobodnie, a stan ciała przestaje mieć znaczenia.
Mogłoby być świeżo narodzone, stare, wypachnione, śmierdzące,
rozkładające się, albo nawet mogłoby już go nie być. Bitterböse to
ten, co przyjmuje jego słowa bardziej lub mniej dosłownie, zależy,
co jest mu na rękę. Bitterböse to ten, co wątpi, by interakcja z
idolem była zaledwie wytworem jego umysłu.
Dzień lipcowy, bladoniebieski. Duchota odbierająca chęci
nawet do łażenia po alejkach cmentarza, między nagrobkami
blazującymi odbitym światłem a usychającymi żywopłotami.
Bitterböse szedł na spotkanie ze swoim idolem. Mimo że za
życia był artystą estrady, mogiła była skromna. Człowiek ten nie
lubił się stroić ani szukać poklasku poprzez rzeczy niezwiązanych z
jego talentem. Nie lubił imponować kontrowersyjnym
zachowaniem i jakimikolwiek anegdotami wziętymi z życia
prywatnego, a tym bardziej takimi, co to się je wymyśla na kolanie
jako paparazzi.