Valeria rozłączyła się i schowała telefon do torebki.
- Możemy iść – oznajmiła, patrząc na mnie.
Powstrzymałam się od powiedzenia „nareszcie”, powtórzyłam za Valerią ostatnie
okrzyki pożegnalne i ruszyłam za nią na korytarz przychodni, odwracając się jeszcze w
drzwiach i machając do Gizeli i jeszcze dwóch stojących obok osób oraz starając się
pamiętać, żeby nie kiwać do pana Eugeniusza.
Na holu przychodni panował przeciąg i dziwiłam się trochę, jak inni pacjenci to
wytrzymywali. Musiało to być wprawdzie zaaranżowane tylko na chwilę, dosłownie na
moment zejścia Valerii po schodach i jej wyjścia z budynku. Ale jednocześnie z powodu tego
krótkiego czasu trwania akcji otwartych okien istniała duża szansa na wzbudzenie podejrzeń
co do osoby Valerii, szczególnie, jeśli jakiś pacjent był świadkiem jej ewakuacji więcej niż
jeden raz. Na drugim piętrze spotkaliśmy Klausa, jednego z tych, którzy przedstawiali się na
spotkaniu na samym końcu. Zapamiętałam tylko, że Klaus cierpiał na jakieś problemy
emocjonalne i został zaproszony do stowarzyszenia przez kolegę. Jego Plakietka zdradziła mi
natomiast, że był o rok młodszy ode mnie i – ku mojemu zdziwieniu – był pracujący. Klaus
kiwnął dyskretnie głową w kierunku Valerii, kiedy go mijałyśmy i po chwili byłyśmy na
parterze. - Hej! – usłyszałam nagle za plecami, kiedy już miałyśmy wychodzić. Wystraszyłam
się automatycznie, że ktoś nas przyłapał na tej niezbyt legalnej akcji (a raczej na akcji
przykrywającej całe nasze nielegalne zgromadzenie), ale okazało się, że była to tylko
Deborah. - Poczekajcie! – dziewczyna podbiegła do nas. – Idziecie już? Ja też już wychodzę.
- Tak wcześnie? – zdziwiła się Valeria, otwierając drzwi na zewnątrz.
- Czemu wcześnie? Później są tylko zajęcia dodatkowe – odparła Deborah.
Kiedy wyszłyśmy, Valeria powiedziała, żebyśmy poczekały na nią chwilę, bo musi
odpiąć rower. Nie miałam pojęcia, że przyjechała tu rowerem i tym bardziej nie miałam
pojęcia, jak zamierzała jechać na nim obok nas, utrzymując takie samo tempo. Nie
powiedziałam jednak nic, żeby nie było, że już kogoś krytykuję. - I co, jak ci się podoba? – zapytała mnie Deborah. – Pierwszy dzień to zawsze sporo
wrażeń.
Zastanawiałam się, czy była na mnie jeszcze zła. Z tego, co mówiła i jak na mnie
patrzyła, nie wyglądało na to, żeby żywiła do mnie jakąś szczególną urazę, ale nie chciało mi
się wierzyć, żeby zapomniała już wszystkie głupoty i niestosowności, które powiedziałam
podczas spotkania. - Tak, rzeczywiście – odpowiedziałam, nie zdradzając swoich obaw. – Na razie
wszystko wydaje mi się bardzo ciekawe i mam nadzieję, że z czasem się tu zaaklimatyzuję.
Natychmiast odniosłam wrażenie, jakbym zapomniała powiedzieć o czymś bardzo
ważnym, ale nie mogłam zrozumieć, co to było. - Tak, na pewno... - zapewniła mnie Deborah i spojrzała w kierunku Valerii
odpinającej swój rower od poręczy, do której był przyczepiony. Nie mogła się już zapewne
doczekać, kiedy jej koleżanka dołączy do nas i uwolni ją od mojego niewygodnego
towarzystwa.
Po chwili ruszyłyśmy ulicą wraz z Valerią, prowadzącą swój rower obok siebie i
zabierającą przez to połowę chodnika.