Ostatecznie przyspieszyłam trochę kroku blisko wejścia do sklepu, wyprzedzając
odrobinę resztę, i w następnej chwili rzuciłam się do biegu. Nie byłam raczej nigdy szybkim
biegaczem, ale otaczający mnie obywatele, w zdecydowanej większości starsi ode mnie,
również nie musieli nimi być. Skręciłam za budynek, nie oglądając się za siebie i ignorując
dzikie krzyki tuż za moją głową i popędziłam prosto do czarnego samochodu z
pomarańczowymi elementami. Na moje szczęście zauważyłam go od razu i wyglądało na to,
że samochód ruszył się, skracając mi drogę. Biegłam teraz po linii prostej. Po chwili drzwi
pojazdu otworzyły się, sprawiając, że wparowałam tylko do środka, ledwo unikając zderzenia
z dachem, i od razu zostałam przygnieciona jakąś ciężką masą, która przygwoździła mnie do
oparcia siedzenia. W następnej chwili znajdujący się obok mnie człowiek już odpalał silnik, a
z boku ktoś rąbał mi w okno i usiłował otworzyć drzwi, jednak nie mógł tego zrobić.
Zdążyłam zauważyć jeszcze twarz Gizeli, wykrzywioną w szaleńczym gniewie, kiedy
ruszyliśmy i zostawiliśmy oburzonych ludzi za sobą.
Serce biło mi jak oszalałe, oddychałam z trudem i cała się trzęsłam. Jechaliśmy
autostradą. Wszystko mnie bolało. Kręgosłup, mięśnie, chyba nawet głowa. Dodatkowo bolał
mnie lewy bark od uderzenia, które jednak musiało nastąpić w pewnym momencie,
prawdopodobnie, kiedy rzuciłam się do wnętrza samochodu. Siedziałam przekrzywiona, a
świat wokół mnie zdawał się przemieszczać z zawrotną prędkością. Powoli zaczęło
dochodzić do mnie, obok kogo siedzę i co się właśnie stało. I co dzieje się teraz.
- Już dobrze – powiedział Alfred, zerkając na mnie przelotnie. – Damy radę.
- Tak, ja... – wyprostowałam się powoli i odetchnęłam jeszcze raz głęboko, starając
się nie przejmować tym, że brzmię i wyglądam jak pierwszorzędna ofiara. – To było straszne.
Chyba uderzyłam się, wsiadając do samochodu. W ogóle jestem potwornie zmęczona...
Urwałam, niepewna, w jakiej kolejności i w jakim stopniu wyrazić swoje myśli. - Niedługo się zatrzymamy i będziesz mogła przesiąść się do tyłu. Tam będzie ci
wygodniej. - Ale gdzie się zatrzymamy? I po co? – zapytałam zaniepokojona.
- Spokojnie, tylko na chwilę. Pewnie gdzieś w lesie. Musimy uporządkować trochę
nasze auto. - Jak uporządkować? W ogóle, rozumiem, że pan jest Alfredem, tym, z którym
wczoraj rozmawiałam i o którym dowiedziałam się od Serafina i Melanii, tak? I że teraz
jedziemy do Chans i Chix, żeby się ewakuować? Czy co?
Alfred uśmiechnął się, jakby słyszał dziecko usiłujące pojąć trudne i poważne rzeczy
swoim małym rozumkiem. Albo usiłujące skontrolować coś, co w ogóle nie jest w zasięgu
jego mocy. - Tak, tak, oczywiście. Wszystko się zgadza. Teraz musisz się tylko uspokoić i za
jakieś trzy godziny powinniśmy być na miejscu zbiórki.
Próbowałam nie przejmować się wiadomością o trzech godzinach jazdy. Ostatecznie,
to miał być tylko początek mojej wielkiej podróży. - A... Jak wam się udało nas namierzyć? To znaczy, wiem, byłam w kontakcie z
Serafinem, ale później już nie mogłam, bo straciłam telefon. Myślałam, że nie ucieknę Gizeli.
To był prawdziwy cud, że się udało. A dlaczego Serafin lub Melania nie przyjechali? Albo
ktoś inny jeszcze? Chodzi mi o to, że może... Może ktoś mógłby pomóc mi na tej stacji. - Ale udało się – zauważył dzikus.