W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

  • Tak. To znaczy, mam tylko kartę komórkową. Ale najgorsze jest to, że zabrała mój
    komputer. Miałam tam bardzo ważne rzeczy. Rzeczy, które powinny zostać w tajemnicy...

  • Przykro mi – odparł dzikus automatycznie. – Pamiętaj jednak, że Gizela jest częścią
    Stowarzyszenia Nieformalnego Cierpienia i nie obróci wszystkiego przeciwko tobie.

  • Ja raczej nie to mam na myśli. Nie chodzi mi o nasze stowarzyszenie. Miałam tam
    po prostu dużo prywatnych tekstów i różnych plików, które ujawniają... Jak by to
    powiedzieć... Moją naturę.

  • Aa, rozumiem – Alfred pokiwał głową. Chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale nagle
    uświadomiłam sobie, że zupełnie nie wiem co. Albo że po prostu nie mam ochoty mówić mu
    nic więcej o utracie moich skarbów. W każdym razie, czułam się w dalszym ciągu potwornie
    zmęczona i stan ten pochłaniał olbrzymią część moich myśli i mojej energii.

  • Czy ma pan może coś do picia i do jedzenia? Potrzebuję się trochę posilić.

  • Tak, jasne. W ogóle, mów mi Alfred. Na tylnym siedzeniu jest torba. Za chwilę się
    zresztą zatrzymamy. Jak poczekasz jeszcze trochę, to pokażę ci wszystko na spokojnie.

  • To znaczy, tak za pięć minut? – zapytałam, starając się nie brzmieć niecierpliwie.

  • Mam taką nadzieję. Szukam jakiegoś lasu. Rozumiesz, nie możemy być widoczni
    podczas postoju. A musimy zdjąć te śmieszne ozdoby z auta.
    Nie pytałam już więcej i czekałam na pojawienie się przed nami jakiegoś lasu. Jako
    że lasów było w tym rejonie raczej pod dostatkiem, niedługo skręciliśmy w jakąś leśną drogę
    i zaczęliśmy wjeżdżać w głąb gęstwiny drzew. Zatrzymaliśmy się tak daleko, że praktycznie
    nie widzieliśmy głównej drogi. Alfred wyszedł, rozejrzał się wokół i przeciągnął się.

  • Idealnie – oznajmił.

  • I co będziemy teraz robić? – zapytałam, ponownie usiłując nie brzmieć jak osoba
    zniecierpliwiona.
    Dzikus podał mi worek z jedzeniem i dwie butelki wody, po czym poszedł otworzyć
    bagażnik.

  • Szkoda, że nie mam tu dla ciebie nic więcej – oznajmił. – Przydałby ci się jakiś
    plecak. No, i komórka! Chociaż mieliśmy nadzieję, że w ogóle nie będzie takiej potrzeby...
    Nieważne. Dopóki jesteś ze mną, jesteś bezpieczna. A jak dojedziemy do punktu zbiórki, to
    pewnie dostaniesz jakiś gadżet. Albo ostatecznie w Korsylii.
    Podziękowałam mu i nagle przypomniałam sobie, że powinniśmy powiadomić resztę
    „ekipy ewakuacyjnej” o naszym sukcesie. Alfred powiedział, że wysłał już krótkie
    powiadomienie i że zadzwoni do Serafina, gdy tylko ruszymy.

  • Najpierw musimy się dobrze zakamuflować, żeby nie było, że zaraz znowu
    będziemy musieli dzwonić, że ktoś nas złapał. Albo jeszcze gorzej.
    Rozejrzałam się po raz kolejny wokół, ale uświadomiłam sobie, że jestem zbyt
    zmęczona, by zachować nieustanną czujność. Podróżowanie z Alfredem było dla mnie w tej
    chwili dostatecznym wysiłkiem. Patrzyłam, jak dzikus wyjmuje z bagażnika jakieś narzędzia.

  • Co robisz? – zapytałam, żeby wyjaśnić jakoś swój wzrok.

  • Muszę zdjąć te dekoracje – mężczyzna postukał w pomarańczowy pasek
    dekoracyjny znajdujący się przy bagażniku. Wyglądał na zwykły designerski element
    karoserii. – Mówiłem, żeby nakleić coś prostego, ale dali mi to... Ale właściwie to i tak
    dobrze! Jestem ciekaw, jak byś mnie znalazła, gdybym przyjechał zwykłym czarnym
    samochodem...

Free download pdf