egoizm oraz szeroko pojęte cierpienie. Pomachałyśmy sobie zatem tylko na pożegnanie i
odwróciłam szybko głowę, żeby nie było, że śledzę drogę.
Po około dwudziestu minutach podskakiwania na siedzeniu samochodu
zatrzymaliśmy się wreszcie na miejscowo wyrównanym terenie pod wielkimi, skalistymi
masywami górskimi. Zakochałam się w tym miejscu natychmiast. Chyba wszystkie miejsca
w tym rejonie pobudzały moją wyobraźnię i podobały mi się niezmiernie, rozbudzając we
mnie zarówno ekscytację, jak i, częściowo, uspokajając. Znajdowałam się pośrodku gór, ani
nie w dolinie, ani nie szczególnie wysoko, i w którąkolwiek stronę spojrzałam, miałam przed
sobą zniewalające widoki. Góry i skały, a w pewnych miejscach nawet ziemia, miały tu na
ogół bardziej pomarańczowy, niemal czerwonawy odcień, co nadawało im jeszcze
większego, bardziej unikalnego uroku. Roślinność była raczej skąpa, jednak po jednej stronie
rozpościerały się lasy. Nie mogłam się doczekać, aż zacznę zwiedzać te tereny, choć
jednocześnie pozostanie tu całkowicie samej przez wiele dni napawało mnie lekkim
niepokojem.
Dagmara i Ben pomogli mi wnieść do domku moje bagaże oraz podreperować parę
rzeczy i zapewnili mi dostęp do wody, gazu i prądu, podobnie jak w przypadku Diany i
wkrótce pożegnali mnie, odjeżdżając swoim samochodem. W razie jakichkolwiek wypadków
czy wątpliwości miałam się z nimi kontaktować, a gdybym miała jakiś poważny problem z
zasięgiem (co jednak na ogół się nie zdarzało), mogłam udać się do najbliższej wioski
dzikusów, którą Dagmara pokazała mi na mapie. Mieściła się ona w podobnej odległości od
mojego domu co dom Diany i stanowiła dla mnie tak zwane „rozwiązanie ostateczne”. Nie
miałam przy sobie żadnego środka transportu, bo jedyne rowery jakie pozostały w siedzibie
stowarzyszenia nie nadawały się zupełnie do jazdy po górach i prędzej raczej utrudniłyby mi
dotarcie gdzieś niż pomogły w tym, natomiast o żaden inny pojazd i tak nie mogłam się
ubiegać, ponieważ nie umiałam kierować ani samochodem ani motocyklem. Zastanawiałam
się, czy w przyszłości mogło się to zmienić, ale na tę chwilę było to po prostu tak samo
niewiadome jak cała moja przyszłość. Nie wiedziałam, ile czasu spędzę w tej samotni i czy
kiedykolwiek będę miała dobry „powód”, by wrócić do siedziby lub przenieść się w
jakiekolwiek inne miejsce.
Przez pierwszy miesiąc mieszkania w moim nowym „domu” czułam się praktycznie
świetnie. Nie mogę powiedzieć, że czułam się zupełnie zrelaksowana, bo zdecydowanie zbyt
często męczyły mnie różnego typu wątpliwości, głównie związane z tym, czy to, co robię,
jest rzeczywiście dobre i czy nie powinnam na przykład wrócić do siedziby albo w ogóle
zmienić jakoś swojego życia. Na pewno czułam się jednak bardziej zrelaksowana niż kiedy
mieszkałam w mieście dzikusów czy, chyba tym bardziej, w społeczeństwie plakietkowym.
Nie oznaczało to bynajmniej wcale, że miałam szczególnie dużo czasu na namysły (choć i tak
zawsze poświęcałam na nie więcej czasu niż zamierzałam). Tak naprawdę miałam dużo
zajęć, nie tylko związanych z utrzymywaniem porządku w domu i troską o swoje zdrowie,
ale również z pracą. Musiałam poświęcać kilka godzin dziennie na przypisaną mi przez
stowarzyszenie pracę, co dla mnie oznaczało naprawdę dużo. Pracowałam przy komputerze,
prowadząc jakieś rejestry i analizy dla zarządu stowarzyszenia. Była to praca potwornie
nudna, ale nie znaleziono dla mnie jak na razie żadnego innego „pożytecznego” zajęcia i
wszystkie moje propozycje (takie jak pisanie scenariuszy i tworzenie animacji) były z góry
odrzucane, jako że stowarzyszenie nie potrzebowało po prostu takich pracowników i nie
tatianarevelion
(TatianaRevelion)
#1