Styczyńscy - spod Wilna na Syberię

(krzysztof.styczynski) #1

szybko ubrali się i poszli do schronu, wykopanego uprzednio. W schronie kobiety zaczęły
odmawiać różaniec, potem litanię do Matki Boskiej, potem inne modlitwy, a bezładna
strzelanina i wybuchy nie ustawały, jakby to był nalot 1000 samolotów. Koło południa
stopniowo zaczęło się uspokajać. Wyszliśmy ze stryjem obejrzeć, czy u nas nie narobiło się
jakichś szkód, chociaż od czasu do czasu jeszcze gdzieś tam grzmotnęło i matka krzyczała,
żebym został w schronie, ale przecież nie mogłem puścić stryja samego. Jak już ucichło, po
południu, przyszedł do nas ojciec i wtedy dowiedzieliśmy się wszystkiego.
Rosjanie widząc, że Niemcy w szalonym tempie posuwają się naprzód, podpalili
prochownię przed ucieczką, no i zaczęło się piekło. Zgromadzone pociski od wybuchów
rozlatywały się dookoła jak przy największym artyleryjskim ostrzale i tam wybuchały. Jeden z
nich przebił ścianę naszego domku letniskowego, ale na szczęście się nie rozerwał. Wokół
pełno było niewypałów, zapalników, całe taśmy amunicji do karabinów maszynowych i
różnego rodzaju broni. Ponieważ nasz dom w linii prostej był odległy od prochowni zaledwie
jakieś 800 metrów, to w ogrodzie było pełno żelastwa.
Wkrótce miasteczko zajęli Niemcy. Oglądaliśmy to wojsko z ciekawością, jechali
samochodami ciężarowymi jak na wycieczkę; czyści, ogoleni i butnie uśmiechnięci. Nie bali się
nas, traktując Wileńszczyznę jak Litwę, a Litwinów uważali za sprzymierzeńców. Front bardzo
szybko przesunął się na wschód. W naszej okolicy walk nie było, Przelatywały eskadry
samolotów rosyjskich, ale były łatwo strącane, były to prawdopodobnie bombowce bez osłony
myśliwców.
Szkołę naszą zamienili na koszary – stacjonowało wojsko, nasz dom zajęli częściowo
oficerowie niemieccy, zostawiając nam kuchnię i domek letniskowy. Chociaż jedli ze swojej
kuchni polowej, to herbatę i kawę mama musiała im robić w kuchni. Po jajka i mleko
przychodzili, co prawda prosili i dziękowali, ale odmówić i tak nie było można. W stosunku do
nas byli bardzo grzeczni, chętnie wdawali się w rozmowy o swoich rodzinach, o dzieciach no i
o wojnie. Prawie wszystkich cechowała pewność siebie, obiecywali Moskwę zająć za miesiąc,
a do Bożego Narodzenia skończyć wojnę z Rosją. Byli bardzo zdenerwowani, kiedy matka
zapytała, czy z Anglia też skończą za miesiąc. Było to już po przegranej bitwie o Anglię. My nie
byliśmy jeszcze tak wrogo nastawieni do nich, bo gdyby nie weszli do nas w czerwcu, to
bylibyśmy już na Syberii, choć i tak to później nas nie minęło.
Pierwszy wrogi akt w stosunku do Niemców wykazała nasza ulubiona kotka. Podczas
naszych dyskusji z Niemcami kotka siedziała przy mamie na podłodze i przyglądała się, żywo
gestykulującemu oficerowi, w pewnym momencie z tygrysią szybkością skoczyła Niemcowi do
szyi. Niemiec przerażony zaczął krzyczeć, machając rękami zrzucił ją na podłogę, wyjął pistolet
i chciał zastrzelić. Matka długo musiała tłumaczyć, że kotka jest bardzo spokojna, że musiała
się czegoś przestraszyć, że dzieci ją bardzo lubią itd. itd., no i jego koledzy zaczęli się z niego
śmiać, że zaatakowała go polska patriotka – kotka, a my korzystając z zamieszania szybko
chwyciliśmy naszą „patriotkę” na ręce i uciekliśmy do ogrodu. Tym razem skończyło się na
strachu, po obu stronach zresztą.
Drugi przypadek był gorszy i mógł skończyć się dla nas tragicznie. Jak już
wspomniałem, Niemcy po zajęciu naszego domu czuli się jak panowie - Herrenvolk na letnich

Free download pdf