interakcjizamieniałysięw minutyi w godziny. Iwszystko
widać było w negatywie. Jan o brązowych włosach,
ciemnych oczach i opalonej skórze nie wyglądał jak on,
prędzejjakAureliusz,któryprzecieżjestcałyjasny.
- Wszystko gra? – spytał Nejnadel Ameliję, kiedy ta
nagle westchnęła tak głęboko, że w jej drogach
oddechowychpowietrzewręczzaświszczało. - Aczemumiałobyniegrać?–rzekłaniecopretensjonalnie,
poczymzaśmiałasięnerwowo. - Niewiedziałem,żeznaszsięzMałgorzatąMeilenstein.
- Kiedyś pracowała w naszym muzeum jako sprzątaczka,
alesięzwolniła.
Chwilamilczeniaichęćkontynuacjirozmowynatenjeden,
określony temat, na jaki Amelija zawsze dyskutuje
niezmiernieżywoizaciekle. - A ty nie witasz się na ulicy z Janem? Przecież swego
czasunależałdogrupyliturgicznej,pamiętasz? - Nielubiłemgo. Onteżchybamnienielubił, cholera, czy
onlubiłkogokolwiek? - Myślę, że on wobec wszystkich chciał zachowywać
stanowiskomaksymalnie neutralne –zadumałasię. –a gdy
ktośprzestawałbyćneutralnywobecniego,traktowałgojak
powietrze. - Atygolubiłaś?
Zastygła i szukała odpowiedzi wymijającej, choć
pokrywającejsięzprawdą. - To chyba złe określenie. Powiem tak: traktowałam go
pewnegorodzaju sympatią... Ale czyja go lubiłam? Nigdy
sięnadtymniezastanawiałam.Nigdynieodbyliśmyżadnej
sensowniejszej rozmowy, chociaż... zdaje się być, no nie
wiem,cichąizrzędliwąosobą. - Rzeczywiście na takiego wygląda. I na zmęczonego
życiem.
W istocie, chociaż Jan Meilenstein miał nieco ponad
dziewiętnaście lat, toskóranajegotwarzyzdawała się być
wiotka.Miałdelikatnezmarszczkiwokolicachustipowiek,