Meilensteinów przystało. Jedyny kontrast w ponurej
kolorystyce tamtego miejsca i tamtych chwil stanowiła
jaskrawa krawędź peronu. Pociąg z Poznania Głównego w
kierunkuKoninaZachodniegowjechał na stacjęo godzinie
szesnastej, gdyzaczynało sięjuż powolutkuściemniać. A z
racji tego, rodzeństwo po wesołym powitaniu wróciło do
domuprzyulicyBolesławaPrusa 8 drogąokrężną.Zakręcili
sięprzyparku,przywiadukcieiprzymuzeumhistorycznym
roduzałożycielskiegoichzacnegomiasteczka.
- OstatniobyłamnawystawieAmelijiDaszyRiekowej.
- Tejwariatki?–odrzekłJantonemniecosarkastycznym.
- Niemyślęoniejjakoowariatce...
- Samatakjąnazwałaś,gdyoddawałemjejpodręczniki.
Dlaczegowjegogłosiedałosięusłyszećwyrzuty? - Botobyłnaprawdęczynwariacki.Ateraz..czuję,żemam
podstawy, bypostrzegać ją jakoosobę lekkozaburzoną, co
prawda, lecz taką, co pasja daje jej poczucie władzy nad
światem.Jakkolwiekwariackobytoniezabrzmiało. - Acozrobiła?
- Onapracujewtymswoimmuzeumrodzinnym,tam,gdzie
byłamsprzątaczkąswegoczasu. - Zdążyłemzapomnieć.
- Ococichodzi,brachu?
- A tobie? Tak nagle zaczęłaś mówić o osobie, którą
gardzisz.Możeszmipowiedziećwprost,czemutak.
Jan spoglądał na nią kątem oka, jednocześnie mając twarz
przepełnionągłębokimniesmakiem.Zupełniejakzastarych
czasów, czasów między zabiciem doń serca Ameliji, a
pierwszymzwieluodrzuceń. - Jak już wspominałam – kontynuowała cierpliwie
Małgorzata. – byłam na wystawie, którą zorganizowała. I
byłam pod wrażeniem ogromnym, bo ona we wakacje
specjalnie pojechała wgłąb Rosji, by zgłębić wiedzę na
tematkorzeni. - Korzenirodzinnych?
- No, a jakich! Pokazywała zdjęcia, pokazywała archiwa.
Opowiadała dużo. Ale to bardzo impulsywna osoba. W