wyjaśniła). Pudło jaśniało blaskiem tak mocnym, że widywało się
go co najwyżej raz na dwieście przypadków dusz drzewnych.
— Ewenement, ewenement! – zachwycała się Florkowska. –
Gdzie jest Marek? Powinien to zobaczyć! – rozglądała się wokół, i
choć między kompartmentami roiło się od pracowników
Uniwersytetu w Grodziszczku, po Marku nie było ani śladu.
— Może się za nim rozejrzę? – zaproponował Bitterböse,
składając na pół kartkę z danymi.
— Leć! Ale kartkę mi zostaw, wpiszę jeszcze kilka spostrzeżeń.
The River chrząknął. Flegmatycznie opuścił kompartment
inżynierski, wędrował chwilę od taksonomów i pedagogów, aż do
antagonistów, zza szyb przyglądając się ich pracy. Ręce paliły im się
od tej roboty. Jak w manufakturze łuskali dusze, obrabiając ich
mentalności, pieścili je, wychowywali na nowo i uzdatniali, aby
stojąc w obliczu Lustra Odwróconych Własności objawił się byt-w-
granicach-możliwości-idealny. Tyle pracy! A jak wiadomo, kiedyś
dusze radziły sobie same i jakoś to było.
Dysząc, wyszedł przed kościół, gdzie znalazł Marka na
przerwie fajkowej. Jego postawa nie przypominała mu jego oblicza
pracowniczego. Paląc papierosa, nie miał w sobie nic z cichego
informatyka, za to dużo z przedstawiciela śmietanki
pseudointelektualnej, która wraz z Bitterbösem studiowała
psychologię i uważała to za dekadenckie. Popiół spadał na
kamienny grób z kamiennym krzyżem, gdzie spoczywał kamienny
Jezus Chrystus, nim ktoś postanowił rozbić go młotkiem.
—Florkowska chce cię widzieć – łypnął mu bystrymi oczyma.
- Mówi, że trafiła się dusza topoli, która jest, cytuję, ewenementem,
i aspiruje do trafienia w organizm ludzki. Chce, byś ją obejrzał.