Stanął naprzeciwko płyty grobowej i pod nosem wymamrotał
słowa jednej z piosenek idola, jakby na kształt modlitwy. Równie
dobrze mógł wypowiedzieć je na głos, a i tak nie zostałby przez
nikogo usłyszany. Mało kto odwiedzał ten cmentarz, ten sektor, tę
alejkę i ten grób, co pozwalało mu się skupić maksymalnie.
Tylko w jego percepcji ziemia zadrżała. Poczuł obecność
ducha Estradzisty, nie widząc go, jednak mając stuprocentową
pewność, że weszli w interakcje. Była to już któraś ich rozmowa w
tym miesiącu (a co dopiero za czasów istnienia!), zatem nie sposób,
by znów miała charakter podniosły.
— Dzień dobry – przekaz rozbrzmiał w bitterbösowej głowie.
- Co cię tutaj sprowadza?
— Sam nie wiem. Sam nie wiem! – rozgoryczył się w myśli, w
rzeczywistości skrzywiając usta. – Oszaleję, no oszaleję! Ciągle:
dom, goła matka, dom, obiad, dom, przychodzenie tutaj, dom,
bezrobocie, dom... To jest wegetacja!
— Nawet wegetując można odnaleźć szczęście... — gdyby
Estradzista tylko mógł, ocierałby teraz łzę ze swojego policzka.
— No dobra, może źle się wyraziłem. Sorry.
— Czego ode mnie potrzebujesz?
— Inspiracji. Nuda nie spełnia już swojej funkcji. Wszystko,
co mogłem wymyślić w nudzie, już wymyśliłem, a nic się nie
zmieniło.
— A więc, nudzi ci się?
— No właśnie to próbuję ci przekazać.
— Co robisz całymi dniami?
— To ty nie wiesz?
— Wiem tylko o tym, do czego zdecydujesz mi się przyznać.
Nie jestem wszechwiedzący.