Mimo wszystko, nie doczekałam się z jego strony żadnych formalnych uwag.
Najprawdopodobniej lekarz ten był już tak zdenerwowany, że traci na mnie czas, że
zdecydował nie tracić ani chwili dłużej na żadne komentarze czy niepotrzebne pytania. Zadał
mi wprawdzie sporo pytań związanych z moim stanem zdrowia i historią mojej
„domniemanej” choroby, ale wszystkie one były ściśle formalne i przypominały bardzo mój
wywiad z lekarką w Urzędzie Cywilnym. Po ostatnim pytaniu zaczął podnosić się z krzesła i
powiedział:
- Dobrze, zatem, proszę teraz za mną. I proszę zostawić tę walizkę tutaj, nie będzie jej
pani przecież wozić po całym oddziale. - Przepraszam, a czy mogę coś zjeść? Czy muszę być cały czas na czczo? – zapytałam
go szybko, z niezadowoleniem godząc się na pozostawienie swojej walizki na pastwę szeregu
nieznajomych ludzi. - Teraz będzie pani rozmawiać z pielęgniarką, na pewno wytrzyma pani jeszcze
trochę bez jedzenia – odpowiedział lekarz głosem nie znoszącym sprzeciwu. - A później? Czy będę miała jakieś badania? – ośmieliłam się zapytać.
- Wszystko w swoim czasie, nie będę pani zdawał sprawy z mojej pracy – odparł. –
To nie są wakacje. Zachowuje się pani, jakby umierała pani z głodu! Czy pomyślała pani
kiedyś, że inni muszą znosić gorsze rzeczy niż przedpołudnie na czczo?
Nie czekając na moją odpowiedź (bo zapewne było to zbyt oczywiste, że nawet ja
myślałam kiedyś o takich ludziach... Albo może raczej bał się, że odpowiem mu przecząco, a
wtedy musiałby mnie chyba udusić), doktor skręcił gwałtownie za róg korytarza i po chwili
doszliśmy do jakichś drzwi, które okazały się zamknięte. - Proszę czekać tutaj – oznajmił, wskazując mi ławkę przy ścianie. – Pielęgniarka za
chwilę przyjdzie – po czym odwrócił się, żeby odejść. - Panie doktorze! – zawołałam w ostatniej chwili. – A jeśli pielęgniarka nie przyjdzie,
czy mam zgłosić się do rejestracji? - Powiedziałem, że ma pani czekać tutaj na pielęgniarkę. Czy pani chce podważyć
kompetencje personelu medycznego, twierdząc, że pielęgniarka nie jest w stanie do pani
przyjść?
Mężczyzna odwrócił się ponownie i odszedł, znów nie czekając na moją odpowiedź,
choć może to i dobrze. Czekałam prawie piętnaście minut przed drzwiami wskazanego
gabinetu, zanim kobieta w końcu przyszła i nakazała mi wejść do środka. Niestety była to ta
sama pielęgniarka, która przyprowadziła mnie na oddział (i oczywiście była obecna przy
mojej akcji z „Ale ja nie podsłuchuję”), niejaka Basia, a raczej Barbara Morelli, sugerując się
jej Plakietką, mogłam więc spodziewać się jedynie nieprzyjemnej rozmowy.
Wywiad, który ze mną przeprowadziła był trochę inny niż ten z doktorem, choć nadal
bardzo oficjalny i kiedy na przykład zaczęłam mówić o jakichś swoich objawach, które nie
były może precyzyjną odpowiedzią na zadane mi pytanie, oznajmiła: „Proszę pani, mnie nie
obchodzi, co panią boli. Niech pani sobie rozmawia z doktorem na takie tematy. Proszę
odpowiadać na moje pytania albo się zdenerwuję i będzie pani musiała poczekać sobie trochę
znowu na korytarzu, zanim ochłonę i obsłużę pacjentów o łagodniejszym temperamencie”.
Po naszej rozmowie, podczas której jakimś cudem udało mi się nie wyprowadzić
pielęgniarki z równowagi, zostałam zaprowadzona do kolejnego pomieszczenia. Tym razem
był to pokój, w którym wykonywało się jakieś badania, na to przynajmniej wyglądało. Nie