- I później pytała mnie jeszcze w rejestracji, ile musi czekać! – dodała pielęgniarka
nazywana Elą. – Ale z taką Plakietką to ja się już nawet nie dziwię... - Ela, weź mi pomóż, kochana – wtrąciła nagle pani Basia, która odwróciła się z
powrotem do lady i przeglądała jakieś papiery. – Nie mogę znaleźć tej informacji o panu
Weber, gdzie ty to zapisałaś? Daj sobie spokój z oglądaniem Plakietek pacjentów, jeszcze
dosyć się jutro naoglądasz. - Masz rację. Ale współczuję ci, Krysia – oznajmiła kobieta, zwracając się do
siedzącej przy mnie pielęgniarki, która chyba nie zamierzała nigdy wyjąć mi igły z ręki i
odwracając się do Basi. – Daj mi tylko ten zeszyt...
Kiedy pani Krysia skończyła wreszcie pobierać mi krew, mrucząc pod nosem, że „ci
pacjenci ciągle się tylko niecierpliwią” (chociaż udało mi się nie odezwać ani razu, odkąd
usiadłam na fotelu w gabinecie), przyłożyła mi do ręki jakiś mikroopatrunek i powiedziała,
że mam mocno trzymać. Nie było to wprawdzie szczególnie wykonalne zadanie, biorąc pod
uwagę fakt, że po chwili kazała mi wziąć swoje rzeczy i pójść za nią. Musiałam na moment
puścić opatrunek, żeby chwycić torbę i założyć ją na ramię i chociaż udało mi się zachować
równowagę i nie pozwolić, żeby opatrunek spadł na ziemię, kobieta natychmiast wrzasnęła: - Co pani wyprawia?! Powiedziałam, że ma pani trzymać ten opatrunek! Czy pani nie
rozumie prostych poleceń? - Przepraszam – odpowiedziałam i chwyciłam ponownie swoją rękę. Musiałam
jeszcze wziąć kurtkę, którą położyłam niedbale na jakiejś szafce i wolałam nie myśleć o tym,
jak to zrobię, nie odrywając ręki od opatrunku, ale niestety musiałam to zrobić już teraz. - I co teraz, Ola-manipulantka udaje, że nie może się sama obsłużyć, bo pobrali jej
krew? –powiedziała prawie od razu pani Krysia, widząc, że zbliżam się do szafki i
oświadczyła, że mam pójść za nią.
Zgięłam lekko rękę, żeby chwycić kurtkę, albo żeby przynajmniej pociągnąć ją za
sobą i zdążyłam jeszcze usłyszeć z gabinetu: „Powiedziała ci pani, żeby nie zginać ręki!?” i
„A patrz na to! Teraz udaje taką sierotę, że ciągnie za sobą płaszcz, zamiast go normalnie
chwycić...”.
Zostałam zaprowadzona do jakiejś sali z czterema łóżkami, z których tylko jedno
wyglądało na puste i powiedziano mi, że mam tu siedzieć. Wolałam nie zadawać w tej chwili
więcej pytań, widząc zdenerwowanie pielęgniarki, ale bardzo niepokoiło mnie, że nie
wiedziałam, ile czasu będę miała tu siedzieć, ile godzin, a raczej ile dni, bo najwidoczniej ta
sala została mi już przydzielona na tym oddziale na stałe, a na pytanie o długość mojego
pobytu tutaj doktor odpowiedział tylko, że „nie jest żadnym jasnowidzem i żebym nie żądała
od niego takich informacji”. Tym bardziej nie mogłam zatem liczyć na taką informację od
pielęgniarki, a biorąc pod uwagę jej stan, który mógłby być porównany do tykającej bomby
teraz i za każdym razem, kiedy wchodziłyśmy ze sobą w interakcję, nie zdecydowałam się
nawet zapytać, czy wolno mi wychodzić z pokoju i opuszczać oddział. Tak naprawdę
niewiele wiedziałam o tym, co mi wolno, poza oczywistym „siedzeniem w pokoju” i
wątpiłam, żebym znalazła takie informacje w regulaminie szpitala. W oficjalnych
dokumentach pomijało się przecież rzeczy oczywiste, które należały do tak zwanego prawa
nieoficjalnego bądź nieformalnego.
Oprócz mojego, trzy pozostałe łóżka w sali wyglądały na zajęte, chociaż tylko na
jednym z nich leżała teraz jakaś pani, czytając gazetę. Kiedy weszłam do środka, nie
tatianarevelion
(TatianaRevelion)
#1