„Oh! dlaczego panienka ma takie straszne rzeczy wypisane w „Uwagach dodatkowych”?
Aha, to dlatego zachowujesz się tak arogancko wobec uprzywilejowanych osób!”.
- Przepraszam, ja wcale nie zachowuję się arogancko wobec uprzywilejowanych osób
- odpowiedziałam w końcu, jako że ta uwaga była wyjątkowo bezpośrednia i kategoryczna.
- Jak pani śmie! – oburzyła się starsza pani. – Uważa pani, że jak nie mam na
Plakietce napisane „uprzywilejowana”, to już mi się nie należy szacunek?!
Spojrzałam szybko na jej Plakietkę, tym razem wyczytując z niej trochę więcej niż
samo imię i nazwisko, choć jednocześnie nie zauważając niczego, czego nie mogłabym się
spodziewać. Kobieta nazywała się Eleonora Bergman, należała do ostatniej grupy wiekowej,
była pełnosprawna, chora w stopniu średnim, znajdowała się na emeryturze i miała wzorcową
reputację. Dziwiłam się trochę, że nie była oficjalnie uprzywilejowana, ale wiedziałam, że
jeśli ktoś nie jest ciężko chory albo ekstremalnie stary, nie było to koniecznością. - Przepraszam, ja nadal nie rozumiem – powiedziałam. Nie wiedziałam, jak
powiedzieć, że nadal nie sądzę, że traktuję ją czy jakąkolwiek mniej lub bardziej formalnie
uprzywilejowaną osobę arogancko w taki sposób, żeby nie zabrzmiało to właśnie arogancko.
W tej chwili do naszej rozmowy przyłączyła się jednak Martina, tłumacząc nowo
przybyłej, jaką jestem hipokrytką i opowiadając, jak oświadczyłam nagle pielęgniarkom na
korytarzu, że ich nie podsłuchuję, tak jakby kogokolwiek to interesowało. Albo raczej
jakbym chciała im zwrócić im uwagę, że za głośno rozmawiają, w sposób całkowicie
bezczelny i niedyskretny, zachowując się jak jakiś samozwańczy i zdeprawowany autorytet
lub przynajmniej skończony egoista.
W chwilach, w których nie mogłam już dłużej znieść roztaczającego się między nami
mniej lub bardziej formalnie napięcia, wychodziłam na korytarz, żeby popatrzeć przez okno
albo rozważyć, czy nadszedł właśnie odpowiedni moment na zapytanie pielęgniarki o
możliwość opuszczenia oddziału i odbycie samotnego spaceru. Na terenie szpitala znajdował
się niewielki park i wydawało mi się, że niektórzy pacjenci wychodzili do niego, żeby
zaczerpnąć świeżego powietrza. W końcu podeszłam do rejestracji, przygotowując się na
kolejną nieprzyjemną konfrontację i zapytałam w pierwszej kolejności, czy będę miała
jeszcze dzisiaj jakieś badania. Pielęgniarka odpowiedziała, że nie ma czasu zajmować się
mną bez przerwy i że z taką Plakietką powinnam w ogóle wstydzić się takich pytań. Na
szczęście jednak, kiedy zapytałam, czy mogę iść się przejść po szpitalu, odpowiedziała mi, że
owszem, ale tylko na własną odpowiedzialność. To znaczy, że jeśli się zgubię albo coś mi się
stanie, moje szanse na leczenie najprawdopodobniej przepadną. Ponadto, nikt nie gwarantuje,
że nie będę wezwana na jakieś nieplanowane badanie o niespodziewanej porze.
Po usłyszeniu tej odpowiedzi, nie byłam w pierwszej chwili zdecydowana, co chcę
zrobić. Trochę bałam się ryzykować, szczególnie, że ktoś mógłby wykorzystać moją
chwilową nieobecność przeciwko mnie, widząc, że „tej Oli buntowniczki nie ma”.
Jednocześnie jednak przebywanie na oddziale, zarówno w pokoju, jak i na korytarzu,
męczyło mnie niemiłosiernie. Od około godziny czternastej panował tu ciągły ruch i hałas.
Ciągle ktoś wychodził z sal, mijał mnie, obserwował, komentował moje zachowanie lub moją
Plakietkę albo po prostu udawał ostentacyjnie, że mnie ignoruje. Dziwiła mnie ta chaotyczna
atmosfera, która zdawała się sprzyjać jedynie zmęczeniu pacjentów i absolutny brak
warunków do odpoczynku i regeneracji.