W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

Widząc pacjentów poruszających się swobodnie po przestrzeni szpitala, stwierdziłam
w końcu, że spróbuję jednak odbyć krótki spacer poza moim oddziałem. Byłam przekonana,
że się nie zgubię i miałam nadzieję, że zmiana miejsca, ruch i odrobina niezależności pomoże
mi poczuć choćby chwilową ulgę. Ostatecznie nie zależało mi już zresztą aż tak bardzo na
pobycie w tym szpitalu, jako że czułam, że, przynajmniej jak na razie, wyrządzał mi on
zdecydowanie więcej szkody niż pożytku i miałam silne przeczucie, że wyniki uzyskanych
tutaj badań wcale nie będą przełomowe dla mojej historii zdrowia.
Chodząc po korytarzach szpitalnych, musiałam bardzo uważać, żeby nie wejść komuś
w drogę i nie zainteresować nikogo celem mojej wędrówki. Pomimo, że dostałam formalne
pozwolenie, czułam, że chodzenie po terenie szpitala dla samego chodzenia nie jest mile
widziane i na pewno znalazłoby się przynajmniej parę osób z personelu medycznego, które
kazałyby mi kategorycznie wrócić na oddział i dopilnowałyby osobiście, żebym już się z
niego nie ruszała i poniosła stosowne konsekwencje za swój wybryk. Na szczęście szpital nie
był w tej chwili szczególnie przepełniony, właściwie na większości korytarzy było dość
luźno, więc nawet ja nie miałam szczególnego problemu z wymijaniem ludzi.
Postanowiłam w pierwszej kolejności udać się na dwór, mając nadzieję, że świeże
powietrze orzeźwi mnie trochę i może znajdę tam jakiś ustronny kąt, w którym nikt nie
będzie mnie nękał. Znalezienie wyjścia nie było jednak takie proste i zanim doszłam do
jakichkolwiek drzwi wyjściowych, rzucił mi się w oczy napis, znajdujący się nad
przeszklonymi drzwiami, prowadzącymi do nowego korytarza: „Oddział internistyczny dla
uprzywilejowanych”. Zobaczyłam, że korytarz, który znajdował się za tymi drzwiami był
szerszy, a jednocześnie znajdowało się na nim mniej ludzi i wszystko wydawało się jakieś
spokojniejsze. Przy oknach stały luksusowe fotele, a drzwi do sal były zamknięte, tylko z
jednej z nich wyszedł w tej chwili jakiś lekarz, zamykając je dokładnie za sobą.
Domyśliłam się od razu, że lepiej, żebym tam nie wchodziła, ale z drugiej strony
miałam wielką i realną nadzieję, że nikt się do mnie po prostu nie doczepi, o ile nie będę
przebywać tam zbyt długo. Chciałam przecież tylko wejść, zrobić parę kroków i wrócić.
Ostatecznie było trochę ludzi na tym korytarzu i raczej niekoniecznie wszyscy musieli być
uprzywilejowani. Prawdopodobnie nie wybijałabym się jakoś szczególnie spomiędzy nich (o
ile oczywiście ktoś nie zdążyłby zainteresować się moją Plakietką), a jednocześnie nie było
ich na tyle dużo, żebym miała zostać oskarżona o zabieranie miejsca czy wchodzenie komuś
pod nogi. Przede wszystkim jednak miałam po prostu ogromną ochotę wejść tam i poczuć
przez chwilę, jak to jest być na oddziale dla uprzywilejowanych. I nie powstrzymywał mnie
przed tym nawet fakt, że będę musiała się z tego tłumaczyć, bo nawet jeśli jakimś cudem nikt
się tam do mnie nie przyczepi, pielęgniarki czy ktokolwiek upoważniony i zainteresowany
moją sprawą i tak będzie mógł z łatwością sprawdzić moją lokalizację podczas tego spaceru
dzięki wszczepionemu pod moją skórę lokalizatorowi.
Lokalizator wszczepiało się każdemu obywatelowi po osiągnięciu siedmiu lub ośmiu
lat, czyli mniej więcej wtedy, kiedy stawał się on na tyle samodzielny, że zaczynał spędzać
czas poza domem bez opiekunów i jednocześnie na tyle rozumny, że był w stanie
wytłumaczyć się ze swojej obecności w różnych miejscach. Z powodu lokalizatora byłam
czasami wzywana do Urzędu Cywilnego tylko po to, żeby wyjaśnić, dlaczego w danym
czasie znajdowałam się w danym miejscu, jeśli w organach kontrolnych Centralnej Bazy
Społeczeństwa pojawiły się jakiekolwiek podejrzenia i wydawało mi się, że ostatnim razem

Free download pdf