W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

odrobiny osądu. Nie mogłam powiedzieć, że z dnia na dzień starałam się dawać ludziom
coraz więcej, a nawet, że dawałam im cokolwiek poza widokiem mojej haniebnej osoby i
regularnym naprzykrzaniem się. Nie mogłam w zasadzie pochwalić się niczym oprócz
znoszenia swoich cierpień i wytrwałego wołania Boga o pomoc, choć i to było zapewne
dalekie od perfekcji. Poza tym, tak naprawdę cokolwiek robiłam i na jakiejkolwiek myśli się
opierałam, ostatecznie wszystko prowadziło mnie do ślepego zaułku i nieustannego
niepokoju. Kiedy ponosiłam klęskę, nie postępując tak, jak na chrześcijanina przystało,
słyszałam, że skończę źle, kiedy natomiast udało mi się zrobić coś dobrze, słyszałam
również, że skończę źle, bo zatracam się w swojej próżności, widząc tylko to, co mi się
udaje, zamiast żałować tych wszystkich błędów, które musiałam przecież popełnić, tak jakby
jeden dobry uczynek mógł wymazać wszystkie moje winy, i musiałam przyznać ze zgrozą, że
w twierdzeniach tych ludzie mieli chyba dużo racji.
W każdym razie, byłam przekonana, że gdybym odwróciła się od Boga, mogłoby być
tylko gorzej, bo moja klęska byłaby tak jawna i definitywna, że musiałabym być pogrążona w
totalnej głupocie, by do tego dopuścić, a słowa ludzi przepowiadających mi piekielne wizje
wieczności zjadłyby mnie zapewne żywcem. O ileż lżej było mieć nadzieję, choćby nawet
chwiejną, niż nie mieć jej wcale. Poza tym, byłam w istocie tak zagubiona i
nieustabilizowana we własnych pragnieniach, że nie wyobrażałam sobie egzystowania bez
duchowego przewodnika. Twierdzenie, że Bóg zna moją wolę lepiej, nadawało natomiast
wszystkiemu jakiś sens, choć często wydawało się niewiarygodne. Nie wyobrażałam sobie w
ogóle życia bez wiary.
Ostatecznie wiara w Boga i w życie wieczne była dla mnie zawsze najważniejszą i
najbardziej podstawową nadzieją, oznaczała bowiem, że moje życie nie kończyło się na tym,
co mówili ludzie, ale że był jeszcze ktoś, kto mnie rozumiał, było jeszcze coś więcej. I na to
„coś więcej” zawsze liczyłam, choć jednocześnie lęk przed Sądem Ostatecznym często
spędzał mi sen z powiek i nie potrafiłam nie zastanawiać się nad tym, co będzie, jeśli ludzie,
mówiący mi, że skończę w piekle, bo za żadne skarby nie daję się utemperować, mają jednak
wystarczająco dużo racji? Ta perspektywa przerażała mnie do tego stopnia, że zazwyczaj
potrafiłam widzieć swoją przyszłość pozaziemską jedynie jako absolutną klęskę, bądź też
niezachwiane zwycięstwo o całkowitej pewności, co też nie było przecież dobrym
rozwiązaniem, jako że mogłam w ten sposób łatwo popaść w obłudę, jakobym nie musiała się
już w ogóle starać, by żyć dobrze, a przecież powinnam pozostawać w „nieustannej
czujności” wobec swojego zgubnego umysłu, o czym tyle razy słyszałam. I oczywiście
zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, że moje myślenie nie jest wcale takie do końca
słuszne, ponieważ wiara w Boga powinna opierać się na miłości, nie na lęku, ale z jakiegoś
powodu miałam wrażenie, że wciąż nie mogłam dojść do głębi tych słów.
Siedząc w bezruchu na szpitalnym korytarzu i usiłując pogodzić się ze wszystkimi
zagrożeniami i wiszącymi niemal nade mną fatalnymi „przepowiedniami”, zarówno
doczesnymi jak i wiecznymi, ogarniały mnie coraz bardziej paniczne fale lodowatego lęku.
Nie wiedziałam, czy wolę pójść do swojego pokoju od razu, żeby zmierzyć się ze swoimi
współlokatorkami raz jeszcze, tym razem po to, żeby spakować swoje rzeczy definitywnie i
uciec stąd jak najszybciej, czy też potrzebuję posiedzieć jeszcze chwilę w miejscu i
spróbować ochłonąć. Na korytarzu było w tej chwili wyjątkowo mało ludzi, choć oczywiście
nie mogłam pozostać na nim sama przez dłużej niż minutę. Zerknęłam na wypis, który

Free download pdf