W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

rzeczywiście dość pokaźny budynek mieszczący się przy ulicy Wzorcowej numer pięć w
moim mieście oraz przychodnię „Świat Medyków” zarejestrowaną pod tym właśnie adresem,
wszystko to wydawało mi się bardzo dziwne, wręcz podejrzane. Najbardziej podejrzana była
dla mnie nazwa tego rzekomego stowarzyszenia i oświadczenie sekretarki, że jest ona
niepoważna. Poza tym, wciąż dziwiło mnie zachowanie Sabiny w szpitalu i fakt, że sama
zaprosiła mnie do tego ugrupowania, chociaż w ogóle się nie znałyśmy.
Wiedząc jednak, że tylko podejmując próbę i jadąc tam, będę miała szansę na
zdemaskowanie tych małych sekretów i odniesienie jakichkolwiek potencjalnych korzyści,
następnego dnia wybrałam się z chorobliwym entuzjazmem we wskazane miejsce na ustaloną
godzinę. Od rana czułam przeszywające mnie nieustannie dreszcze, jakieś pulsowanie w
głowie i ogólne osłabienie. Plan wyjścia z domu i stawienia się w budynku przy ulicy
Wzorcowej działał na mnie istotnie tak opresyjnie, jakbym wybierała się na własną
egzekucję. I to pod groźbą kary, która miałaby na mnie spaść, gdybym tam nie przyszła i –
jeśli to możliwe – miałaby być jeszcze gorsza od samej egzekucji.
Kiedy dochodziłam do budynku, zaczęły mi mięknąć nogi i poczułam, jakby moje
serce samo usiłowało mnie zabić swoim przeraźliwym stukotem. Budynek był duży, nawet
jak na przychodnię lekarską, ale nie miałam wątpliwości, że trafiłam w odpowiednie miejsce,
bo przy wejściu znajdowała się tabliczka z napisem „Świat Medyków”. Weszłam do środka i
zgodnie z nawykiem podeszłam prosto do rejestracji, dziwiąc się, że znajduje się ona tak
daleko od drzwi. Po procedurze rejestracyjnej skierowano mnie na ostatnie piętro i
powiedziano, że mam zadzwonić do drzwi. Zdziwiłam się trochę, bo do gabinetów lekarskich
raczej nie dzwoni się przez dzwonek, ale ustawia się w kolejce na korytarzu i czeka na
wywołanie przez lekarza. Kiedy weszłam na górę, zobaczyłam tylko ścianę z umieszczonymi
pośrodku drzwiami, wyglądającymi zupełnie jak drzwi do jakiegoś mieszkania, a obok nich
domofon. Cieszyłam się, że byłam sama i żaden natrętny wzrok nie zaczął penetrować mnie
już na korytarzu. Nie miałam jednak na co czekać, zadzwoniłam więc do drzwi,
przedstawiłam się i po chwili otworzyła mi jakaś kobieta wyglądająca na około pięćdziesiąt
lat, zapraszając mnie do środka.



  • Pani Olu, bardzo się cieszę, że pani trafiła – powiedziała, uśmiechając się do mnie
    promiennie.
    Nie dawałam się jednak zbić z tropu, wiedząc, że uśmiech ten może w każdej chwili
    zniknąć z jej oblicza na rzecz urażonej miny z powodu mojej Plakietki i mojego
    plakietkowego sposobu bycia (nawet jeśli usłyszałam wczoraj, że ponoć pasowałabym do ich
    grupy z powodu mojej nieprzyzwoicie wyglądającej etykiety).
    Odpowiedziałam zatem z symulowanym entuzjazmem, że ja również się cieszę, a
    kobieta dodała: „Proszę zaczekać przez chwilę tutaj na ławce, zaraz panią zawołam” i
    zniknęła za jakimiś drzwiami, pozostawiając mnie samą na korytarzu. Albo może nie
    zupełnie samą. Korytarz skręcał gdzieś dalej i dochodziły mnie stamtąd dźwięki, jakby ktoś
    układał jakieś naczynia albo inne metalowe przedmioty, a od czasu do czasu słyszałam
    również jakieś głosy. Były jednak zbyt odległe, żebym mogła zrozumieć, co mówiły.
    Rozejrzałam się wokoło. Korytarz był oklejony tapetą w ciepłym beżowym kolorze,
    gdzieniegdzie stały drewniane ławki, a przy wejściu znajdowała się duża szafa. Obok były
    wieszakami, na których wisiały jakieś kurtki i płaszcze, świadczące o tym, że w przestrzeni
    tej, przypominającej pokaźne mieszkanie, musiało się znajdować już najprawdopodobniej

Free download pdf