wejścia do willi i patrząc na kroczących chodnikiem członków mojej rodziny, którzy w niej
mieszkali.
Ciotka Pulcheria jak zwykle perfekcyjnie stłumiła zdziwienie na mój widok, w
zasadzie nie zatrzymując na mnie wzroku dłużej niż może na sekundę, wujek Marian
wyglądał chyba na trochę zaalarmowanego, ale nie byłam pewna, bo ja z kolei nie
zatrzymałam wzroku na jego twarzy, a Michalina zdawała się w ogóle mnie nie zauważyć,
chociaż raczej nie było to możliwe, bo tym razem nie byłam za niczym schowana. Patrząc na
nich, uderzyło mnie, że wyglądali, jakby wracali z wakacji albo przynajmniej z jakiegoś
większego wypadu na plażę. Nie sądziłam jednak, żeby był to wypad nad lokalne jezioro czy
inny pobliski zbiornik wodny, bo było jeszcze zdecydowanie zbyt zimno na kąpiel w naszym
regionie, a oni wyglądali prawie, jakby wracali z tropików. Ciotka Pulcheria miała na głowie
słomiany kapelusz, wujek Marian niósł w ręce jakąś dużą torbę sportową, a Michalina
rozwiała niemal wszystkie moje wątpliwości dotyczące ich dobiegającego najwidoczniej
końca wyjazdu, niosąc pod pachą wielkie dmuchane koło-jednorożca i ciągnąc za sobą
masywną fioletową walizkę z metalicznym połyskiem.
- Cześć, Ola – zwrócił się do mnie wujek Marian, kiedy mnie mijał, brzmiąc, jakbym
właśnie została nakryta w jakimś nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.
Odpowiedziałam „Cześć”, wyglądając prawdopodobnie, jakbym zwracała się naraz do nich
wszystkich, bo szli jeden za drugim. Nie powtórzyłam już zatem więcej swojego powitania,
ale ciotka Pulcheria i Michalina minęły mnie tylko bez słowa i szczerze mówiąc, nie byłabym
wcale szczególnie zdziwiona, gdyby się okazało, że nie usłyszały w ogóle mojego „Cześć”
albo przynajmniej nie wzięły tego do siebie.
Zaczęłam wchodzić za nimi do domu, chociaż Michalina zamknęła mi drzwi
praktycznie przed nosem. No cóż, mogła mnie nie zauważyć. Skradałam się w końcu za nimi
jak jakiś cień. To znaczy, przy Michalinie zawsze czułam się jak cień, ona wydawała mi się
jakaś taka wielka, wyrazista i głośna, a poza tym był między nami pakt milczenia.
Kiedy weszłam do środka, na korytarzu panowała wrzawa, jako że rodzina ciotki
Pulcherii zaczęła opowiadać dziadkom od razu o swoim wyjeździe, który teraz na bez
żadnych wątpliwości okazał się wyjazdem wakacyjnym, i to bardzo odległym wyjazdem.
Rodzina ciotki Pulcherii często gdzieś wyjeżdżała. Może dlatego, że sama ciotka Pulcheria
była właścicielką większej agencji turystycznej. Nie wiedziałam zatem, dlaczego zdumiałam
się, widząc ich wracających z jakiejś podróży akurat dziś. Było to przecież doskonałe
wytłumaczenie, dlaczego dziadkowie poprosili mnie o pomoc w przygotowaniach imprezy
urodzinowej i w pewnym sensie, być może, dlaczego zdecydowali się zrobić ją akurat dziś.
Połączenie wyjazdu wakacyjnego z imprezą urodzinową wydawało się całkiem atrakcyjne.
Dziwiłam się tylko trochę, że mieli na nią siłę po prawdopodobnie całodziennej przeprawie
samolotem.
Zaraz zaczęła się typowa dla po-przyjezdnych okoliczności krzątanina i ciotka, wujek
oraz kuzynka zaczęli chodzić po całym domu, przenosząc bagaże i rozmawiając głośno, a
dziadek i babcia deptali im po piętach, pytając, czy zrobić im coś do picia i wypytując o
szczegóły podróży. Ja usiadłam na kanapie w salonie, jako że było to jedno z niewielu
otwartych dla mnie pomieszczeń i jak na razie chyba najbardziej opustoszałe. Pomimo, że
ciotka Pulcheria miała firmę turystyczną, zawsze dziwiłam się, po co wyjeżdżała tak dużo nie
tylko w ciągu roku, ale również, a może raczej przede wszystkim w okresie wakacyjnym,