Chciałam powiedzieć coś w stylu „No, tak”, nie będąc pewna, czy dziadek mówił
poważnie, czy też jest to raczej zakamuflowana sarkazmem nagana, ale po chwili dodał,
żebym nie ruszała się przez moment, bo chce spojrzeć na moją Plakietkę.
- A co to jest?! – dziadek poprawił okulary na nosie. – Chora na życzenie, nie
wykazuje dostatecznego szacunku... Ola, dziecko, czy ty postradałaś zmysły?!
Tak jak się spodziewałam, od dziadka otrzymałam nie mniejszą reprymendę niż od
babci, a skończyła się ona słowami: „Weź już lepiej rób to ciasto, bo za chwilę goście
przyjdą. Wstyd!”. Wróciłam zatem do pracy, kombinując w myślach, jak by tu zostać trochę
czasu samej, kiedy już skończę tę robotę – o ile oczywiście babcia nie poprosi mnie o kolejną
rzecz do zrobienia, bo tu wszystko było możliwe. Kiedy zatem babcia pojawiła się po raz
kolejny w kuchni, sprawdzając, jak mi idzie praca, zapytałam, czy coś jeszcze jest do
zrobienia i dlaczego w ogóle zaprosili mnie aż tak wcześnie przed rozpoczęciem spotkania,
ale dziadek zapytał na to: - A co, miałaś coś do roboty? Nie pracuje, nie uczy się, z dziadkami nie chce
rozmawiać...
Chciałam powiedzieć, że my i tak nie rozmawiamy, chyba że o mojej Plakietce,
chociaż to trudno w ogóle nazwać rozmową. Stwierdziłam jednak, że po takiej wypowiedzi
zapytają mnie pewnie, dlaczego w takim razie z nimi nie rozmawiam i o czym w ogóle chcę
porozmawiać, a na to wolałam chyba nie odpowiadać.
Po przygotowaniu wszystkiego zostało mi jeszcze pół godziny do ustalonego czasu
spotkania, zapytałam więc, czy mogę przejść się trochę po ogrodzie i babcia udzieliła mi
zgody, zastanawiając się na głos, czy to właśnie takie wyjścia do ogrodów zajmują mi cały
dzień (chyba zapomniała przy tym, że ja nie posiadałam żadnego ogrodu). Po dziesięciu
minutach spacerowania po ogrodzie usiadłam w końcu na brzegu pustego od niepamiętnych
czasów basenu, zastanawiając się, czy nie byłam czasem obserwowana na tak odsłoniętej
pozycji. Nie chciałam jednak kryć się nieustannie wśród drzew, bo to tym bardziej skłoniłoby
moich krewnych do obserwacji. W pewnej chwili dziadek wyszedł na balkon i zawołał: - A co ty tam tak robisz, Ola?! Tyle czasu siedzisz nad pustym basenem?
Podniosłam automatycznie głowę i krzyknęłam: „Już wracam!”, nie widząc za bardzo
sensu w tłumaczeniu dziadkowi, że zwiedziłam również dalsze zakątki ogrodu, a nad
basenem usiadłam nie dlatego, że zaintrygowało mnie w jakiś sposób jego puste, głębokie
dno, ale dlatego, że było to po prostu obecnie jedno z niewielu miejsc w ogrodzie, na których
mogłam usiąść ze spuszczonymi w dół nogami. Sam ogród nie był szczególnie duży jak na
działkę, na której znajdowała się pokaźna willa, ale był na pewno dość duży, by pomieścić
sporych rozmiarów basen, a nawet pozostawić możliwość trochę dłuższego spaceru niż
chodzenie po płytkach wokół niego. O tej porze roku nie było tu jednak żadnych leżaków,
krzeseł ani innych mebli ogrodowych, na których mogłabym usiąść. - Znalazłaś tam coś ciekawego? – zapytał dziadek, kiedy zbliżałam się do domu. Nie
byłam pewna, czy miał na myśli dno basenu czy cały ogród. W tej chwili usłyszałam jednak
trzask zamykanych drzwiczek samochodu i głos, którego nie mogłabym pomylić z żadnym
innym: Michalina i jej rodzice właśnie przyjechali. Poczułam się jak osoba spodziewająca się
wojny, która słyszy huk zrzucanych na ziemię bomb. Nie było już sensu wbiegać szybko do
budynku i udawać, że siedziałam tam od dawna, a w każdym razie, ja nie zdecydowałam się
na to. Czułam się za to jak złapany na gorącym uczynku intruz, stojąc sobie tak niedaleko