W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

  • Nie musi pani udawać miłej – powiedziała kobieta, chwytając za drzwi. – To my
    jesteśmy opiekunami tego dziecka.
    Wiem, oczywiście – odpowiedziałam zdziwiona, starając się nie brzmieć zbyt
    wyraźnie, żeby nie pomyśleli, że mam do nich pretensje, bo oni mają do mnie pretensje. A
    oni przecież słusznie mieli do mnie pretensje.

  • Poza tym, wiemy, kim pani jest – dodał mężczyzna, wchodząc za nami do klatki
    schodowej.
    Nie wiedziałam dokładnie, co miał na myśli, ale podejrzewałam, że coś o wiele
    gorszego niż to, że byłam ich sąsiadką. Nie odpowiedziałam zatem nic i zaczęłam wchodzić
    po schodach.
    Po chwili dziecko, które zdążyło już chyba wbiec na górę i zbiec z powrotem na dół
    pojawiło się znowu przy nas i zaczęło tańczyć i podskakiwać na schodach tuż przede mną.

  • Ha, ha! – zawołał chłopiec, patrząc na mnie. – A ty nie możesz tak biegać po
    schodach jak ja, ha, ha! I w ogóle nie możesz nigdzie iść, bo ja tu stoję, ha, ha! I nie możesz
    przejść, bo ja jestem uprzywilejowany i ty nie możesz mnie tknąć, ha, ha!
    Poczułam kolejną falę zalewającego mnie gorąca i zrobiło mi się tak słabo, że nie
    wiedziałam, czy dam radę wejść na swoje piętro, kiedy nawet dziecko to wreszcie stąd
    odejdzie.

  • Dlaczego nie wymija pani tego dziecka? – zapytała kobieta z pretensją. – My
    chcemy przejść.
    Zdziwiłam się, że w taki sposób wypowiada się o własnym dziecku, ale posłusznie
    zrobiłam kolejny, bardziej zdecydowany krok na przód, starając się nie przejmować za
    bardzo tym, czy chłopiec wejdzie mi pod nogi.

  • Czy pani chce staranować nasze dziecko?! – krzyknął nagle podążający za nami
    mężczyzna, kiedy przeszłam wreszcie obok jego domniemanego syna.
    Dziecko otarło się ostatecznie tylko lekko o moją nogę, ale, z tego co zauważyłam,
    przewróciło się na schodach i zaczęło głośno płakać.

  • Jak pani może?! – zawołała oburzona kobieta, pochylając się na chłopcem i nie
    mogąc się zdecydować, czy najpierw chce się nim zająć, czy nakrzyczeć na mnie. –
    Popchnęła pani nasze dziecko!

  • Ja nie popchnęłam... – zaczęłam przerażona.

  • Pani jest zupełnie tak agresywna jak słyszeliśmy – przerwał mi mężczyzna, kręcąc
    głową i wpatrując się we mnie tak, jakby chciał mnie zabić.

  • Steven, zapisz sobie jej numer identyfikacyjny – powiedziała kobieta, zwracając się
    do swojego domniemanego męża i zaczęła uspokajać dziecko, podczas gdy ja stałam
    nieruchomo, pozwalając mężczyźnie spisać sobie moje dane.

  • Zgłosimy panią tak szybko, jak się da – obiecał mi groźnym tonem mężczyzna.
    Zrozumiałam, że było to chyba w tej sytuacji nieformalne zezwolenie mi na odejście i
    zaczęłam ponownie wspinać się po schodach, czując, jak przepełniony nienawiścią i odrazą
    wzrok dwójki (lub trójki) ludzi chce mnie zniszczyć i rzeczywiście stopniowo, ale z
    determinacją niszczył mnie od środka. Gdyby w tej chwili ich wzrok, a raczej ich wola,
    nabrała nagle realnych kształtów, z pewnością spadłabym ze schodów i wyrządziła sobie o
    wiele większą krzywdę niż ta, która mogła stać się dziecku.

Free download pdf