W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

ROZDZIAŁ X – OLA UCZESTNICZY W SPOTKANIU MIĘDZYODDZIAŁOWYM


Po męczącej wyprawie na urodziny ciotki miałam na szczęście jeden dzień oddechu,
dzięki czemu mogłam spać – to znaczy próbować spać – do południa i usiłować
zregenerować jakoś swoje siły. Niestety obudziłam się jednak jak zwykle wcześnie rano i
zaczęłam słyszeć w głowie głosy ciotki Pulcherii, babci Antosi, dziadka Mirka i Michaliny
oraz widzieć ich twarze. Nie mogłam za nic przekonać swojego organizmu, że sen był dla
mnie teraz o wiele ważniejszy i rozsądniejszy niż rozpamiętywanie wczorajszego spotkania,
które było jedynie kompletnie bezsensowne, a nawet szkodliwe. Jako że mój organizm nie
chciał mnie jednak w ogóle słuchać, zmieniałam co chwilę zdanie, to decydując się walczyć o
sen nieugięcie, to znowu wstać i rzucić te bezskuteczne starania na rzecz walki o wykonanie
czegoś pożytecznego w ciągu tego dnia. W końcu wstałam około jedenastej, chociaż i tak
kręciło mi się w głowie po stanięciu na nogi. Poszłam do kuchni szykować sobie śniadanie,
żałując już, że będzie ono trwało tak krótko, a kiedy się skończy, będę musiała zająć się
czymś bardziej wymagającym. Pod koniec dnia czułam tylko frustrację, patrząc na
niezrealizowaną listę moich dziennych zadań i zastanawiając się nad każdą chwilą, którą
spędziłam, martwiąc się, że taki będzie właśnie mój ostateczny stan.
W czwartek od rana byłam z kolei pochłonięta rozmyślaniami nad spotkaniem
międzyoddziałowym przy Wzorcowej 5 i chociaż znalazłam jakimś cudem niecałą godzinę
na zajęcie się czymś, co nie byłoby ściśle związane z zaspokajaniem moich potrzeb
fizjologicznych i przygotowaniami przed wyjściem z domu, nie mogłam się na niczym
skupić. Już godzinę przed planowanym wyjściem zaczęłam odczuwać znajome dreszcze i
dziwne sztywnienie kości w całym ciele, będące zapewne reakcją na rodzące się w moim
umyśle pytanie: „Co oni sobie pomyślą, kiedy ja się tam pojawię?”.
Kiedy dotarłam do budynku przychodni i weszłam do środka, nie zauważyłam nic
szczególnego. Przy rejestracji stało kilka osób i zastanawiałam się, czy któraś z nich
wybierała się do nas. Ja poszłam prosto na górę, jako że nie musiałam na szczęście meldować
się za każdym razem w rejestracji, będąc już zapisana do rzekomej grupy wsparcia. W
każdym razie, Gizela powiedziała, że się tym zajmie.
Wchodząc na ostatnie piętro, zauważyłam idące przede mną osoby i pomyślałam, że
najprawdopodobniej musiały one należeć do naszego stowarzyszenia. Przynajmniej, o ile
ktoś nas tu nie nakrył i nie szedł teraz na inspekcję naszej siedziby. Byli to jacyś dwaj
mężczyźni i jedna kobieta. Nie wyróżniali się niczym szczególnym na pierwszy rzut oka,
poza tym, że kobieta miała czerwone włosy, a jeden z mężczyzn miał kapelusz na głowie.
Zadzwonili domofonem i zanim zdążyłam się zacząć niepokoić, czy powinnam ich jakoś
przywitać czy w ogóle się do nich odezwać, pojawiając się tuż za nimi na tym samym pustym
piętrze, drzwi otworzyły się i stanął w nich Eric.
Witajcie! – przywitał ich, czy może raczej nas, entuzjastycznie. – Kim jesteście?
Spodziewałam się, że zaprosi ich (czy może raczej nas) od razu do środka, że pewnie
się już znają, ale wszystko wskazywało na to, że nie widzieli się jeszcze nigdy wcześniej i
starali się po prostu pozostać ostrożni. Czerwone włosy i kapelusz na głowie, z tego co
wiedziałam, nie świadczyły przecież o przynależności do naszej grupy ani o niczym
konkretnym i były zjawiskiem regularnie obserwowanym w społeczeństwie.

Free download pdf