W krainie nienawiści

(TatianaRevelion) #1

  • Nie wiem – Deborah spojrzała na ulicę. – O, mój autobus! Muszę lecieć,
    dziewczyny, to do poniedziałku!

  • Ja też idę – powiedziała Ilona i ruszyła za Deborah. – Mam coś do załatwienia w
    mieście.
    Odpowiedziałam im „Cześć” i po chwili jeszcze „Do zobaczenia”, na wypadek,
    gdyby nie usłyszały tego pierwszego i patrzyłam z bezzasadnym poczuciem winy oraz
    odrzucenia, jak oddalają się w stronę nadjeżdżającego autobusu. Czułam się winna, bo
    patrzyłam na nie z uczuciem zazdrości, zapewne doskonale widocznym w moich oczach.
    Czułam się z kolei odrzucona, nie tylko dlatego, że one sobie poszły, a ja zostałam, ale
    przede wszystkim nie chciało mi się wierzyć, że Ilona miała akurat dzisiaj coś do załatwienia
    w mieście i z tego powodu potrzebowała wsiąść akurat do tego autobusu i akurat w tym
    momencie. Zwykle, kiedy Deborah szła na swój autobus, Ilona, Klaus bądź ktokolwiek, kto
    nam towarzyszył, zostawał jeszcze na przystanku, chociaż rzadko kiedy zdołałam nawiązać z
    nim wtedy na tyle swobodną rozmowę, żeby utrzymać ją aż do przyjazdu któregoś z naszych
    autobusów. Mimo wszystko jednak, zostawał. A tym razem Ilona stwierdziła, że ma coś do
    załatwienia w mieście, choć przed chwilą mówiła, że musi iść dzisiaj wcześnie spać, żeby
    wyspać się na jutrzejszy przyjazd gości. Nie był to zresztą wcale autobus numer pięćdziesiąt
    osiem, o którym wspominała.
    To jest oczywiście tylko jeden z przykładów, który ukazuje, jak bardzo członkowie
    stowarzyszenia nie darzyli mnie zainteresowaniem. Mój kontakt z Valerią i Sabiną urwał się
    praktycznie po kilku pierwszych dniach, a może nawet już po pierwszym dniu, w którym
    dołączyłam do oddziału. Obie miały zajęcia na innym piętrze i czasami spotykałyśmy się
    praktycznie tylko raz w tygodniu, a kiedy się widziałyśmy, nie było potrzeby, by cokolwiek
    do siebie mówić, bo zbyt częste pytanie o to, jak się czują i co u nich słychać stałoby się
    szybko natrętne i męczące. Może nawet zostałabym oskarżona o działanie według jakichś
    fałszywych schematów. Nie miałam też więcej okazji, żeby wracać z przychodni z Valerią,
    zapewne dlatego, że przemieszczała się głównie rowerem. I nie było w tym zresztą nic
    dziwnego. W autobusach byłoby jej na pewno za duszno.
    Moi koledzy i koleżanki z grupy alergicznej zachowywali się różnie, ale większość z
    nich nie wydawała mi się już od dawna wcale tak zalękniona jak na pierwszym spotkaniu.
    Większość z nich rozmawiała ze sobą zupełnie naturalnie i przestawała rozmawiać, kiedy
    ktoś obcy pojawiał się na horyzoncie lub, czasami, kiedy spotykali się z drugą grupą. Szybko
    zauważyłam, że poza „oficjalnymi” spotkaniami rozmawiali głównie w małych grupkach.
    Tina zazwyczaj rozmawiała z Blanką, Sonia i Sheila prawie zawsze siadały obok siebie,
    Liam trzymał się z Dylanem i Samuelem, i tak dalej. Tina przez pierwszy tydzień odzywała
    się do mnie całkiem regularnie, ale później przestała, i kiedy siadałam z nimi uparcie przy
    jednym stole w jadalni albo w innym pokoju, Blanka patrzyła na mnie jak na intruza i ciągle
    powtarzała tajemniczo: „Gdybym sama nie była alergiczką, to dziwiłabym się zachowaniem
    niektórych alergików...”. Chociaż w zasadzie sprawiała wrażenie, jakby dziwiła się mimo
    wszystko.
    Podczas naszych wspólnych rozmów wszyscy utrzymywali jednak, że traktują mnie
    tak samo jak innych, może tylko nie zawsze tak, jak najbliższą osobę w grupie, a Gizela
    stwierdziła, że skoro wszyscy tak mówią, to znaczy, że ja sama muszę mieć jakiś problem, a
    dokładnie, że sama wprowadzam negatywne osądy. I że generalnie nie powinnam oczekiwać

Free download pdf