Nikt nie powiedział na ten temat już nic więcej i powoli zaczę ły się przedstawiać
kolejne osoby. Reszta alergików była w podobnym wieku do mojego albo trochę starsza i
pochodziła z innych krajów na Pierwszym Kontynencie. Niektórzy z nich mieszkali w
Korsylii już od kilku, a nawet kilkunastu lat. Jeden chłopak z naszej grupy urodził się nawet
w siedzibie i był dzikusem od urodzenia. Jedna dziewczyna natomiast również urodziła się w
rodzinie dzikusów, ale pochodziła z Pierwszego Kontynentu. Historia większości podobna
była jednak do mojej i moich towarzyszy z Herstin. W pewnym momencie swojego życia
dołączyli do jakiegoś oddziału należącego do pierwszego wtajemniczenia stowarzyszenia i po
jakimś czasie zostali oskarżeni o typowe dla alergików niepospolitych złe tendencje. Na
szczęście w większości oddziałów znajdował się ktoś, kto popierał ochronę osób takich jak
my i kontaktował się z działaczami drugiego kręgu wtajemniczenia, by pomogli nam uciec.
Jedna kobieta musiała z jakichś powodów spędzić ponad pół roku w dość prymitywnej
wiosce dzikusów w swoim kraju zanim wysłano po nią helikopter. Jeden mężczyzna został
natomiast zabrany do aresztu i tylko dzięki niezwykle korzystnej sieci kontaktów, jakimi
dysponowało stowarzyszenie w jego kraju, udało się go uratować. Słuchając opowiadań
pozostałych alergików zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście nie byłam jedyną osobą, która
przeszła przez trudne i skomplikowane akcje, choć nadal wydawało mi się, że bycie porwaną
przez Gizelę było wyjątkowo trudne i bolesne.
Na końcu przedstawiła się kobieta, która przyprowadziła nas na spotkanie. Miała
proste, miedziane włosy średniej długości i zielony sweterek. Nazywała się Lilianna Roman,
miała trzydzieści dwa lata i była dzikuską od dziesięciu lat. Powiedziała, że jej alergia
zaczęła maleć z czasem i że, choć nie obserwowano takiego przypadku jeszcze nigdy
wcześniej, kilka lat temu pozwolono jej nawet zdjąć czerwoną odznakę wyróżniającą
alergików niepospolitych.
- Nie czułam się tak naprawdę ani jak alergik niepospolity, ani jak alergik zwyczajny,
ani jak dzikus, ani jak obywatel – mówiła. – Czułam się po prosu wolna. Czułam się w istocie
tak wolna i elastyczna, że wydawało mi się prawie, jak gdybym była niezauważalna... Wiem,
że brzmi to jak szaleństwo, ale na fali pozytywnych znaków zdecydowałam się na powolny
powrót do społeczeństwa powszechnego. Pojechałam do jakiegoś prowincjonalnego
miasteczka obywateli na obrzeżach Korsylii, niestety jednak szybko zaczęto zauważać mój
brak Plakietki Personalnej i musiałam zacząć się ukrywać... Pamiętam, że chwilami była to
nawet świetna zabawa, jako że nie mogli śledzić mojej lokalizacji... Ale szybko stało się
jasne, że zagrożenie było zbyt poważne i pewnego dnia zostałam prawie złapana przez
Służby Nadzorcze. Wróciłam zatem do siedziby i prawda jest taka, że wciąż nie panuję do
końca nad swoim zachowaniem. Moja reputacja i dyspozycyjność zmieniają się zupełnie jak
sinusoida. Dlatego też nadal noszę przez prawie cały czas czerwoną plakietkę. Kiedy jest
gorzej, staram się wyjechać do jakiejś izolatki, dla dobra zarówno własnego, jak i
pozostałych, kiedy natomiast jest lepiej, mieszkam tu, w siedzibie stowarzyszenia, i co jakiś
czas uczestniczę w spotkaniach alergików. Szczególnie, kiedy przyjeżdżają nowi. To
oczywiście nie wskazuje na nic dobrego, ale, no cóż... Czasami nie pozostaje nic innego, jak
tylko pogodzić się z zatwardziałością swoich wad.
Lilianna z początku nie wydawała mi się podobna do alergików, których znałam. Ani
nie uśmiechała się przesadnie, ani nie wyglądała jak posąg, ani nie zdradzała problemu z
utrzymywaniem kontaktu wzrokowego. Gdyby nie jej czerwona plakietka i miejsce, w